piątek, 17 czerwca 2016

Alex Ward i inne ekscesy na Kreatywnym Festiwalu Sztuki Improwizowania


Trybuna Muzyki Spontanicznej w delegacji!

Art Of Improvisation Creative Festiwal, to powód wycieczki Waszego Autora do miasta tysiąca mostów na Odrze, czyli Wrocławia. Edycja tego całkiem ciekawego przedsięwzięcia chyba szósta. W każdym razie pierwsza była w roku 2011, także z moim skromnym, jednodniowym udziałem. Schlippenbach Trio bez Evana Parkera (ale z Rudi Mahallem), Slug Duo z pewnym szalonym japońskim gitarzystą i 2/3 portugalskiego RED Trio w kwartecie z polskimi użytkownikami instrumentów dętych - przywołuję z pamięci. Było fajnie, jakkolwiek.

Tym razem także krótki, kilkugodzinny pobyt w ostatnim dniu imprezy, którego wyjątkową elitarność podkreślał fakt, iż ta właśnie garstka widzów, która dotarła do CK Agora (odliczając organizatorów i kilku facetów z aparatami fotograficznymi, było nas pewnie z dziesięciu) była chyba jedynymi szaleńcami w RP, którzy mieli czelność nie oglądać meczu naszych piłkarzyków na tegorocznym EURO. Smakowite uczucie.

Na początek jakże sympatyczna niespodzianka. Dodatkowy pre-koncert! Dominic Lash solo na kontrabasie wykonujący niezwykle minimalistyczną kompozycję współczesną. Kwadrans ekstatycznej koncentracji, zarówno po stronie wykonawców, jak i … widzów. Utwór wykonywany przez Lasha balansował na pograniczu ciszy i miało się wrażenie, że każdy oddech czy westchnięcie po tej stronie sceny może znacząco zakłócić przebieg koncertu. Udało się przebrnąć obu stronom bez szwanku!




A teraz już tylko wedle programu. Na scenie Włoch o włoskim nazwisku (Lucca Gazzi) i Włoch o greckim nazwisku (Marco Matteo Markidis). Wyglądają jak bracia. Długie brody, czarne włosy, bardzo semickie. Amplifikowany duży zestaw perkusyjny, obudowany elektroniką z jednej strony sceny i …. skromny laptop po drugiej stronie. Inicjatywa zwie się Adiabatic Invariants. Dwa rozbudowane w czasie fragmenty muzyczne. Pierwszy określony przez muzyków jako… free improvisation, drugi jako… kompozycja. Ponad godzinny występ dostarczył nam naprawdę wiele ciekawych dźwięków, łączących udane efekty sonorystyczne żywej perkusji i sporo elektronicznych dekonstrukcji. Mnie osobiście bardziej podobał się fragment komponowany, a zwłaszcza finał, gdy perkusista złapał mantryczny rytm i interesująco go ogrywał, w czym udanie pomagał mu kolega od laptopa. Bardzo wyrafinowane! Cały koncert pewnie też byłby w odbiorze taki właśnie, gdyby nie to, że był odrobinę ... za długi. Po koncercie po płyty AI w każdym razie nie poszedłem.




Tylko krótka chwila przerwy i na scenie lądują dwa zasadnicze powody wycieczki Trybuny do uroczego Wrocławia. Alex Ward – klarnet i gitara elektryczna, Dominic Lash – kontrabas! Panowie przygotowali na okoliczność tego koncertu… kilka kompozycji, na bazie których skrzętnie udowodnili, że idealnie pasują do formuły festiwalu – czyli sztukę improwizowania i bycia kreatywnymi opanowali do perfekcji. Miałem okazję obserwować obu muzyków, jak przygotowali się do swego występu. Alex smarował po pięciolinii mnóstwo mikroznaczków, a Dominic je komentował. Zabawna chwila! Sam już koncert udowodnił, że na klarnecie Ward jest wyśmienitym improwizatorem (co w sumie nie było dla mnie niczym nowym). Udowodnił także, iż w roli post rockowego szarpidruta jest … podobnie (a w tej kwestii miałem trochę wątpliwości po odsłuchu kilku jego płyt – patrz: opowieść na Trybunie o Alexie kilka tygodni temu). To właśnie gitarowe pasusy Alexa, jego zadziorne przekomarzania się z mocno nastrojonym kontrabasem były solą tego występu. Doskonałego występu, dodajmy bez odrobiny wątpliwości!

Na finał Wayne Horvitz solo! Czasy, w których jego granie u boku Johna Zorna w Naked City, czy też jego elektryczne formacje Pig Pen i Zony Mash, ryły mi beret, bez wątpienia należą już do przeszłości. Niemniej liczyłem, że trakcie swojego setu trochę do tych szalonych czasów nawiąże. Niestety pozostał goły fortepian z drobnymi ornamentami z tabletu (chyba). Nuda, jak w polskim filmie, rzekłby poeta. Tylko na moment serduszko zabiło mi mocniej. Na scenę zaproszony został Alex Ward i Panowie w zgrabnym duecie popełnili kilkuminutową improwizację. Oj, gdyby taki był cały koncert. Ale przynajmniej nie było żal wsiąść do auta i popędzić te skromne 200 km do domu.




Ta delegacja udana była nie tylko z powodu tych kilku ekscesów koncertowych. Koncert to zawsze okazja do wydania paru groszy na płyty przywiezione przez muzyków. A tych Alex i Dominic dotargali sporo. O kilku przeczytacie na Trybunie w niedługim czasie. Tu wspomnę jedynie o ciekawym wydawnictwie duetu Lash/ Ward (w tej kolejności) zatytułowanej Appliance (Vector Sounds, 2015). Oryginalnie wydana, limitowana edycja (250 egz., mój o numerze 125!). 40 minut kompozycji zgrabnie przetransponowanych na soczyste improwizacje (pamiętacie jeszcze nazwę tego wrocławskiego festiwalu???). Alex i Dominic mocną tkwią w muzyce współczesnej. To oczywiście żaden zarzut. Co więcej, to właśnie ów fakt sprawia, że ich ekscesy na polu muzyki improwizowanej noszą poważne znamiona oryginalności.


Podziękowania dla Marka za obecność i czujną opiekę!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz