piątek, 7 października 2016

John Butcher! Ståle Liavik Solberg! – jesienny powiew świeżości, czyli .. jak pięknie, że już pada


Po tropikalnym, jak na krajowe warunki wrześniu, nowy miesiąc pokazał nam miejsce w szeregu. Jak zaczęło padać ostatniej niedzieli, to póki co, jeszcze nie przestało. I nawet te nanosekundowe chwile bez deszczu, z odrobiną słońca, mają jakiś ironiczny wymiar.

Odczarujmy złą aurę! Sięgnijmy po krążek zatytułowany na tyle przewrotnie w kontekście sytuacji pogodowej, że po jego odsłuchu musi wydarzyć się coś pozytywnego!

So beautiful, it starts to rain!

Londyńska scena klubu Café Oto (znów tam jesteśmy!?!), sierpień roku ubiegłego i dwóch pełnokrwistych facetów, którzy czekają, by wydobyć z siebie pierwszy dźwięk. Ten pierwszy, zdecydowanie starszy i bardziej doświadczony, przy okazji obywatel Zjednoczonego Królestwa, nazywa się John Butcher i zagra na saksofonie tenorowym i sopranowym. Ten drugi, nieco wyższy - w paszporcie ma wpisane Ståle Liavik Solberg i jest poddanym Króla Norwegii - siedzi za zestawem perkusyjnym, uzupełnionym o kilka niezbędnych przedmiotów do generowania nieoczekiwanych dźwięków.




Jeśli pamięć Waszego recenzenta nie szwankuje, Panowie Ci spotykają się w okolicznościach muzycznych po raz pierwszy. A zatem szanse na odrobinę świeżości w zadęciu, szczyptę nieoczywistości w dewastowaniu werbla i talerza, czy zmyślne reakcje na kontrowersyjny pomysł partnera, zdają się być ponadnormatywne.

Od razu uprzedźmy przebieg wydarzeń. Po 35 minutach odsłuchu tego nieprzerwanego ciągu dźwięków, z radością skonstatujemy, iż szanse owe zostały w pełni wykorzystane (o tak, Derek Bailey zza grobu unosi kciuk w geście tryumfu!).




A przebieg wydarzeń jest następujący: Od pierwszego westchnienia na scenie, Solberg drąży kanał, ewidentnie chce się przebić do Śródmieścia. Uklepuje grunt seriami nieoczywistych uderzeń, jest dynamiczny i odrobinę molekularny. Butcher całuje kryształ, jęczy i wibruje, chyba bada wytrzymałość perkusyjnej tekstury. Szorstki flow jego tenoru przypomina lot zmutowanego czmiela, który goni miniaturowe stado bawołów. Pięści każdy dźwięk i zdecydowanie szuka swojego terytorium. Solberg daje radę ogarnąć całość i spokojnie tyczy granice przyzwoitości dla tej improwizacji. Niczym jurny nosorożec, kopytami znaczy teren. Talerzykuje, łyżeczkuje, poleruje. Butcher chwyta za sopran i bezceremonialnie sięga dna, w momencie, gdy bębny krążą już pod sufitem, zdzierając pajęczyny z nieodkurzanych od lat narożników. Dynamika koncertu łapie ciekawią arytmię. Muzycy wchodzą sobie w drogę, kolektywnie skowycząc i ocierając się o siebie, jakby byli w okresie godowym. Z każdą chwilą rośnie w nas przekonanie, że jesteśmy we właściwym czasie, w równie odpowiednim miejscu. Podobnie rzecz się ma z formą muzyków. Jadą w górę windą bez stacji pośrednich. Gdy na horyzoncie pojawia się perspektywa finału tej zabawy, zaczynają kwilić jak trusie, toczyć ptasi dialog bez potrzeby puentowania. Saksofon stawia stemple, a perkusja rytualnie obiega jego ślady. Po obu stronach sceny oczywistym staje się przekonanie, że John Butcher jest w stanie zagrać każdy dźwięk. Solberg też ma tego świadomość, co więcej – jest przygotowany na każdą ewentualność sceniczną i nie zawodzi w jakimkolwiek momencie. Bez dyskusji - Ci dwaj faceci na scenie Cafe Oto świetnie sobie ze sobą radzą!

Otwieramy oczy. Łapiemy oddech. Nie pada!!!!! Cud jest naszym udziałem.


****

Płyta duetu John Butcher/ Ståle Liavik Solberg So beautiful, it starts to rain, ukazała się dwa tygodnie temu, nakładem wydawnictwa Clean Feed. Składa się z jednej, 35-minutowej improwizacji, która na potrzeby słuchaczy została podzielona na nośniku cyfrowym na trzy części. Ich tytuły też są efektem sztucznego podziału tytuły całej płyty.

Powyższe skromne review najnowszej płyty z udziałem Johna  Butchera, uzupełnijmy o garść informacji o innych jego aktualnych aktywnościach. Od kilkunastu tygodniu są już z nami, rozkochanymi w wolnej improwizacji, dwa inne koncerty Johna Butchera z Cafe Oto. O nagraniu tria The Apophonics 27.11.13 pisałem nie dalej, jak w ubiegłym tygodniu. Warto zatem wspomnieć o innym wydawnictwie otorokowym, wyposażonym w przenikliwy tytuł Quintillions Green. Stanowi ono dokumentację spotkania saksofonisty z Fredem Frithem (gitara) i Teresą Wong (wiolonczela, głos), poczynionego jesienią ubiegłego roku. Pięć improwizowanych fragmentów, trwających prawie 100 minut. Jak tylko poznam te dźwięki, natychmiast podzielę się wrażeniami.

Z mrowieniem w kręgosłupie oczekiwać także będę na edytorski efekt koncertów, jak będą miały miejsce w tym miesiącu na Półwyspie Iberyjskim (m.in. Festiwal w Coimbrze). Zagra tamże frapujący kwartet w składzie - John Butcher/ Agusti Fernandez/ Hugo Antunes/ Roger Turner. Ta piorunująca mieszanka muzycznych osobowości winna nas połechtać doskonałymi dźwiękami.




Na koniec zostawmy już njusy i sięgnijmy po pewien starszy krążek autorski Butchera. W latach 1996-98, czyli trzy epoki kamienia łapanego temu, nasz ulubiony fizyk-saksofonista popełnił kilka sesji duetowych i solowych, które w niedługim czasie znalazły się na płycie o niezbyt odkrywczym tytule Music on Seven Occasions (Meniscus, 2000). Aż osiemnaście wyjątkowo dosadnych i smakowitych przy okazji miniatur free improv. Wśród zaproszonych na sesję gości odnajdujemy naszych dobrych znajomych: Gino Robaira, Veryana Westona, Thomasa Lehna, Johna Corbetta (amerykańskiego gitarzystę; nie mylić z angielskim trębaczem Jonem Corbettem), Jeba Bishopa, Freda Lonberga-Holma i Michaela Zeranga. Skład uzupełniają Alexander Frangeinheim (kontrabas) i Terri Kapsalis (skrzypce). Jeśli z jakichś istotnych względów pragniecie posiadać tylko jedną płytę genialnego Johna Butchera, to ten krążek nada się znakomicie.


1 komentarz:

  1. Mam nadzieję że nie będziecie mieć żadnego usprawiedliwienia aby posiadać tylko jedną płytę Butchera. Nie sugerujcie się doktoratem z fizyki ,to znakomity muzyk i teoretyk free improvu. Zaczynał na klawiszach w zespołach avant-rockowych ,następnie pod wpływem Surmana zaczął grać jazz.Na początku lat 80 odchodzi z uczelni i poświęca się muzyce ,zakładając trio z Rusellem i Durrantem , póżniej dochodzi Lovens i Malfatti ( znakomitą News From the Shed znajdziecie w katalogu Emanemu , na szczęście Davidson przejął katalog Acta i wydał w swoim labelu).Grał z fundamentalnymi postaciami brytyjskiego improvu- Bailey'em ,Stevens'em , Parkerem czy Prevost'em. Obecnie jest jednym z ''fundamentów avangardy , bardzo cenionym w środowisku nie tylko za dokonania ale za ciągłe poszukiwania muzyczne ( projekty solowe eksplorujące przestrzenie akustyczne).Szukajcie jego nagrań bo warto , bardzo warto.Przy okazji może zainteresuje Was Radu Malfatti , puzonista z Austrii ,jeden z liderów redefiniujących awangardę , uważa że muzyka improwizowana ulega dogmatyzacji ,zaczyna eksperymentować z ultraminimalizmem ,redukcjonizmem i ciszą jako składnikiem kompozycji.Zainteresowanych odsyłam do labela Bo-Boim i Edition Wandelweisen. Bardzo ciekawy muzyk a przy okazji posłuchajcie J.Frey'a , K.Rowe'a .
    Przy okazji parę nowości :
    Laboratorio Musicale Suono C + P.Brotzmann - DEcomposition ( Setola di maiale )to fajne połaczenie free i elekroniki ,podobna płytka do Brotzmanna z ICI Ensamble.
    Keith Tippett Octet - The Nine Dances of Patric O'Gonogon - folk irlandzki wpleciony w nowoczesny jazz , może się podobać ale ja nie jestem przekonany.Może za krótko słucham.
    Label Confront - trzy tytuły : Akode -North And South , M.Wastell - Quartet , Butcher&Duch-fjordgata

    OdpowiedzUsuń