czwartek, 15 grudnia 2016

El Pricto y sus amigos - Discordian Records Strikes Again!


Barceloński label sieciowy Discordian Records jest na tyle częstym gościem na Trybunie, iż raczej nie wymaga specjalnej introdukcji. Przypomnę jedynie, iż pierwsza opowieść dotycząca wytwórni pojawiła się w poście z 26 marca br. (Iberia va al cielo!). Potem było już z górki, a każdorazowa w tym miejscu obecność Alberta Cirery, Vasco Trilli, czyli El Pricto wiązała się z listowaniem nagrań tejże edytorskiej inicjatywy.

Dziś powracamy do stolicy Katalonii po raz kolejny, by zaprezentować garść niebanalnych nagrań, które w rzadko spotykany sposób łączą muzykę improwizowaną i komponowaną, czerpiąc inspiracje z każdego niemal gatunku muzyki. Być może właśnie, wyniesienie artystycznego eklektyzmu do rangi sztuki jest najważniejszym, jak dotąd, dokonaniem El Pricto i jego licznej grupy przyjaciół z Discordian Records.

Dwóm płytom z dzisiejszego zestawu poświęcimy trochę więcej miejsca, choćby z racji ekscytacji, jakie budzą w głowie Redaktora, pozostałe zaś zaanonsujemy w taki sposób, by w głowach zacnych Czytelników zrodzić pełnokrwisty głód poznawczy.


Kwartet współczesny

Zaczynamy od kwartetu, który już samą swoją nazwą wpisuje się w idiom muzyki współczesnej – Infatuous Chamber (2015). W jego składzie: Johannes Nästesjö – kontrabas, Stefan Pöntinen – skrzypce, Luiz Rocha – klarnet basowy i klarnet, El Pricto – saksofon altowy i klarnet. Muzyka powstała w okolicznościach studyjnych w czerwcu 2014r., podzielona została na jedenaście części i trwa niewiele ponad 40 minut. Dwie z tychże części określone zostały jako kompozycje (autorstwa kontrabasisty), pozostałe zaś funkcjonują jako all music by the musicians.




Początek nagrania podany zostaje przez wszystkich muzyków unisono, stanowiąc próbę zasygnalizowania zgrabnego tematu. Już po chwili udanie przepoczwarza się on w kolektywną improwizację, która szybko osiąga stan twórczego zamętu. Kwartet funkcjonuje dwubiegunowo, trochę na zasadzie konstruktywnej opozycji dęciaki vs. strunowce. Dźwięki są drapieżne, ale nie brakuje sonorystycznej zadumy i konfrontacyjnego what ever. Jesteśmy w środku, jak najbardziej współczesnego tygla tłumionych emocji, ale krew krąży nam w żyłach w tempie ponadnormatywnym, jakbyśmy byli częścią ścieżki dźwiękowej do manierycznego horroru o leniwych wampirach. Narracja gęstnieje, atakują nas pyskówki niezdyscyplinowanych instrumentalistów, niczym feeria ekscytujących brzmień pozytywnej, akustycznej histerii. Opowieści mają krótki, zwarty i czytelny charakter. Jeśli saksofon i klarnet wchodzą w bardziej dynamiczny dyskurs z kontrabasem i skrzypcami, to jedynie na warunkach tych drugich. We fragmencie szóstym natrafiamy na twardy, wręcz jazzowy walking kontrabasu, który kontrapunktowany jest kardynalną, acz molekularną improwizacją trójki pozostałych instrumentów. Tuż potem, na głowy spada nam piękny, wyważony pasaż dźwiękowy, podawany konwulsyjnym czterogłosem. Filharmonia płonie, z zagubionym w pętli czasu saksofonem. Kolejny trakt walkingowy kontrabasu wytycza nowe ramy tej karkołomnej historii, stworzonej dla wielbicieli chamber music, którzy utknęli w korku, w drodze na kolejny nikomu niepotrzebny spektakl. Ten pasus dla mniej wymagających, puentuje głośna pyskówka dęciaków, które na schodach wielkiego gmachu koncertowego, oczekują na odbiór biletu na koncert, który może się nie odbyć. Ujmujące piękno finałowych dźwięków, dobitnie trawestują głosy samych muzyków, którzy zwinnie komentują wyczyny kwartetu. Być może – w tych okolicznościach – chcieliby zaśpiewać, ale ewidentnie nie wypada. Muzyka, dla której znalezienie klucza poznawczego jest równie prawdopodobne, jak orgazm dziewicy, kończy się oczywistym wybrzmieniem, które implikuje w naszych uszach błaganie o ciąg dalszy. Beautiful! Chamber can fly!


Okręt flagowy

O najnowszej produkcji Discordian Community Ensemble - Contrast/Movement - pisaliśmy całkiem niedawno i były to czerstwe słowa zdrowego zachwytu. Dziś sięgnijmy po starsze nagranie ansamblu Desertio Impecable Vol. 1 (2013). Nazwa formacji sugeruje jej istotną pozycję w katalogu wytwórni, sama zaś muzyka konstytuuje ów oczywisty fakt, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Nagranie powstałe w trakcie kilku studyjnych sesji firmuje oktet muzyków. Połowę składu stanowią instrumenty dęte: Natsuko Sugao i Pol Padrós – trąbki, Tom Chant – saksofon tenorowy i Don Malfon – saksofon barytonowy. Rozbudowana sekcja rytmiczna, to Pablo Rega – gitara elektryczna, Núria Andorrà - marimba i Vasco Trilla – perkusja i perkusjonalia. Składu muzyków dopełnia, dysponujący operowym głosem (tenor? baryton?) Iván García. To jednak nie koniec podmiotu wykonawczego. Po jednym fragmencie skomponowali i podjęli się roli dyrygenta - Owen Kilfeather i Xesc Llompart, zaś trzykrotnie w tychże rolach wystąpił El Pricto.




Kompozycja startowa raczy nas smakowitym, orkiestrowym wprowadzeniem, który natychmiast (!) gwałci sonorystyczny tygiel ekspresyjnych dźwięków, które istotnie łechtają receptory przyjemności recenzenta. Po wytłumieniu emocji, muzycy znów zwinnie tańczą wokół zapisów pięciolinii, by przy pierwszej nadarzającej się okazji, uciec w dość wąską uliczkę kolektywnej improwizacji. Fragment kolejny donośnym głosem intonuje śpiewak, który korzystając z poetyckiego libretto (autor do wglądu w redakcji), ochoczo komentuje popisy instrumentalistów. Ci zaś, zespoleni w twórczym chaosie sytuacyjnym, porządkowanym dyrektywami kompozytora wprost z zapisu nutowego, grymaszą, tarmoszą się wzajemnie, a poziom ich niesubordynacji przekracza od wielu już chwil dopuszczalne normy. Ta ognista opera bez garniturów trwa w najlepsze, a największym łobuzem zdaje się być Rega na gitarze elektrycznej, który pojedynczymi akordami sieje ferment poznawczy. Kompozycja kolejna próbuje trzymać fason i łagodzić obyczaje, co dałoby efekt finalny, gdyby nie … gitara Regi, która jest w nastroju do hałasowania. Do gry wchodzi Trilla i swoją perkusją przywołuje wszystkich do porządku. Inspiruje pozostałych muzyków do szukania w jego konstruktywnej grze, dramatycznych punktów zaczepienia. Oktet (tu: septet, głos bowiem milczy) puentuje to sonorystycznym wybrzmieniem, subtelnymi macankami, w udanej formule free improv. Powraca tenor/baryton i zaprasza nas na zwiedzanie … biblioteki! Zginęlibyśmy w odmętach współczesnej kameralistyki, gdyby nie nasze wspaniałe koło ratunkowe (Rega!!!). Dęciaki delikatnie eskalują, muzyka nabiera niepokojącego drive’u (Trilla!!!), a w oddali czai się już konstruktywna, głośna i ekspresyjna kulminacja. Jej finał wieńczy ugrzeczniony fragment z pięciolinii, który nie trwa jednak zbyt długo, bo separatystyczne ciągoty wiecznych improwizatorów, drzemiące w doskonałych muzykach, nie pozwalają na banał. Wraca donośny głos i stawia wszystkich na baczność. Gitara (dzięki!) wpada w noisowy szał, dęciaki ociekają potem i wypraszają wokalistę za kulisy. Wreszcie prawdziwy finał – potężne akordy sekcji pełnią tu rolę raczej destymulatora emocji, ale z szyku niespodziewanie wyrywa się marimba, która zaczyna znaczyć teren i eskalować emocje na powrót. Docierają do nas dwa głosy (czyżby saksofoniści? może dyrygent?), które na tle rozchichotanych instrumentów, gonią ku ekscytującemu finałowi. Trafiają na zdecydowaną na wszystko marimbę, która bierze organizację ostatniego dźwięku w swoje ręce. Po ponad trzech kwadransach dopada nas finał, a zaraz potem chęć ogarnięcia całości naszym małym rozumkiem. Oj, będą problemy!

Desertio Impecable posiada ciąg dalszy. Vol. 2 został nagrany kilka miesięcy później, już w składzie sześcioosobowym (El Pricto także w roli instrumentalisty). Jego odsłuch pozostawmy na kolejne spotkanie z dokonaniami DR.


Samotność improwizującego solisty

Odpocznijmy na moment od rozbudowanych personalnie formacji, stosów nutek na uginających się pod ich ciężarem pulpitach i pełnokrwistych metafor recenzenta. Czas na wskazanie dwóch solowych nagrań w katalogu DR.




Najpierw Ferran Besalduch i jego intrygująco zatytułowany album Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde (2016). Studyjna rejestracja z marca br. przynosi jedenaście zwartych, improwizowanych opowieści na saksofon basowy i sopranino. Zakładam, że literacka inspiracja jest dla wszystkich czytelna, dodam zatem jedynie, iż w roli odpowiedzialnego Dr Jekylla występuje tu najmniejszy z saksofonów, zaś w czarny charakter Pan Hyde’a wciela się saksofon basowy. Instrumenty wykorzystywane są przez muzyka naprzemiennie, tworząc udaną dramaturgicznie i zgrabnie prowadzoną opowieść. Mnie szczególnie do gustu przypadła gra Ferrana na sopranino – zwinna, lisia narracja, wiele bezoddechowych, ekspresyjnych pasaży i smak dobrego pomysłu na improwizowanie. Nie chcę przez to powiedzieć, że fragmenty na saksofonie basowym mniej mnie intrygują. Cała płyta to dawka dalece interesującej muzyki, bazującej na konkretach, nieprzegadana i silnie przykuwająca uwagę. Biorąc pod uwagę młody wiek muzyka (właśnie przekroczył trzydziestkę), przyszłość pod znakiem Ferrana Besalducha może być bardziej niż frapująca.

Trochę na przeciwległym biegunie moich preferencji, umieściłbym solową płytę gitarzysty Diego Caicedo. Muzyk, który świetnie radzi sobie w formule wolnej improwizacji w grupie (patrz: recenzowany na tych łamach album trio RCJ Adeptus Exemptus), ma w katalogu DR incydent solowy na gitarę elektryczną Violencia (1962) (2014). Tytuły poszczególnych fragmentów zdają się być tajemnicze, zawierają bowiem sporo cyfr i jakże istotne dla percepcji tej płyty określenie metal. Tak, tak – solowa płyta Diego to muzyka metalowa, ba! zdecydowanie heavymetalowa. Ponad czterdziestominutowa porcja zgiełku i hałasu z pewnością znajdzie swoją grupę wielbicieli, ale wśród nich zabraknie niżej podpisanego. Ale, choć płyta Caicedo jest dla mnie mało strawna, to również ona dowodzi, iż w diskordiańskiej grupie poszukujących muzyków nie ma artystycznych zahamowań, a każdy pomysł na muzykę bywa tu dogłębnie analizowany i może liczyć na swoje zaistnienie.


Let’s rock and dance!

Skoro jesteśmy przy głośnej, hałaśliwej muzyce, głęboko tkwiącej estetycznie w muzyce rockowej, nie możemy nie zajrzeć na aż trzy płyty, którym do solowego ekscesu Caicedo jest artystycznie dość blisko.




Zacznijmy od Reptilian Mambo. Z tą nazwą zetknęliśmy się na Trybunie całkiem niedawno, gdy recenzowałem najnowszą płytę grupy Mamboree. Teraz sięgamy po znacznie starsze nagranie It’s Peeling Time! (2012). O ile najnowsze dzięcie RM poczynione zostało dość rozbudowanym składem personalnym, o tyle to starsze nagranie firmowane jest jedynie przez kwartet: El Pricto (syntezatory, saksofon altowy), Don Malfon (saksofon barytonowy) i podwójny zestaw perkusyjny, za którym zasiedli – Vasco Trilla i Javier Carmona. Muzykę gramy wg zapisków kompozytorów (nie tylko El Pricto, także dzieła wspólne muzyków), ale w trakcie egzekucji kipi ona feerią barw, emocji i iście diabelskich brzmień. Bazą jest tu rytm (podawany przez syntezator, baryton i dwie jurne perkusje), tematy mają melodię, bogatą instrumentację i odpowiednią dynamikę. Do tańca i do różańca, bez jakichkolwiek zahamowań. Artystyczna bezczelność godna największych mistrzów gatunku (skojarzenie z Prince’em, bardziej estetyczne niż czysto muzyczne, jest jak najbardziej właściwe). Polecam bez dwóch zdań, nawet bardziej niż najnowszą produkcję. It’s Peeling Time! swym brakiem artystycznych komplikacji, unikaniem przepychu brzmieniowego Mamboree, rwie mi trzewia dobitniej i daje czystą, bardzo rockową radość z obcowania ze sobą.

Kreśląc onegdaj na tych łamach sylwetkę artystyczną Vasco Trilli i wskazując źródła doświadczeń i jego muzycznych inspiracji, przywołałem nazwę Filthy Habits Ensemble. To rozbudowana personalnie formacja, dla której ojcem-rozpłodowcem jest zdecydowanie El Pricto (komponuje, dyryguje i gra). Ma w katalogu DR dwa albumy – pierwszy, zawierający intrygujące trawestacje muzyki napisanej przez Igora Strawińskiego - Plays Stravinsky (2013), drugi zaś, oparty już na kompozycjach lidera - Gruesome Routines (2014, nagrania powstały jednak wcześniej, niż te, do pierwszej z nich).




Zabawę w dynamiczne, rockowe reinterpretowanie Strawińskiego firmuje oktet muzyków, w którym obok rozbudowanej sekcji dętej (także Pablo Selnik, Don Malfon, Tom Chant i Natsuko Sugao), mamy pełnokrwistą sekcję rytmiczną z pianem, elektrycznym basem i perkusją. Muzyka kipi pomysłami, jest ekspresyjna i ma twardą, rockową dynamikę. Jeśli miałbym szukać recenzenckiego punktu zaczepienia, dodałbym, że zbytnio obfituje w nieco wodewilową melodykę. Zdecydowanie ciekawsza zdaje się druga z płyt Filthy Habits Ensemble. W składzie subtelne korekty personalne (Agusti Martinez), dochodzi druga gitara basowa (!), a w miejsce piana pojawia się syntezator. Płyta jest zdecydowanie bogatsza instrumentalnie, ciekawiej poszukuje swojego smaku i rytmu, zawiera więcej fragmentów improwizowanych, a na każdym kroku kipi pomysłami, stanowiąc czterdziestominutowy wulkan kreacji.


Sin Anestesia

Zostawmy rockowy sztafaż i wróćmy do akustycznych dźwięków instrumentów dętych, drewnianych. Przed nami wyjątkowa formacja Sin Anestesia, która składa się instrumentalnie prawie wyłącznie z saksofonów.

Pierwszy krążek SA omówiliśmy już kiedyś na tej stronie. Intervención Mecánica, zagrany przez dziesięć saksofonów pod dyrygenckim okiem El Pricto, zebrał wówczas grad oklasków. Dziś sięgnijmy po dwie kolejne płyty. Pierwsza z nich - H+ (2012) – powstała także w tentecie, jednak zamiast jednego saksofonu odnajdujemy tu naszego ulubionego perkusistę z Barcelony, czyli Vasco Trillę. Płyta zawiera sześć niedługich opowieści, z których trzy skomponował El Pricto, jedna jest swobodną improwizacją (!), zaś dwie ostatnie określone zostały jako dyrygowana improwizacja. Piękno tych saksofonowych symfonii jest upiorne, ewidentnie czyste i niezaprzeczalne. Melodyjny finał kopie rowy pod każdym przejawem artystycznego defetyzmu. Wcześniej do naszych uszu dociera także kompozycja Reptilian Mambo, którą poznaliśmy już w prawdziwie heavymetalowej interpretacji.




Nie mniej smakowite jest inne wydawnictwo Sin Anestesia The Transdimensional Seduction Handbook (2014). Na liście obecności ponownie dziewięć instrumentów dętych, które w żmudnym procesie improwizacji, na bazie udanych kompozycji (co za melodie!), głównie autorstwa El Pricto, wspomaga Ildefons Alonso na perkusji i wibrafonie oraz jego koleżanka Nuria Andorra - na marimbie i perkusjonaliach. Mimo zapewne precyzyjnego zapisu kompozytorskiegp, muzyka formacji bazuje na saksofonowych improwizacjach, głównie tyczonych zwartym, kolektywnym wielodźwiękiem (piękne harmonie!), narracją prowadzoną w spokojnym i odpowiedzialnym tempie.


****


Ważna informcja dla tych, którzy stykają się z muzyką Discordian Records po raz pierwszy. Płyty wytwórni nie mają fizycznego nośnika. Są dostępne na bandcamp.com, do kupienia w plikach audio lub pełnego odsłuchu w streamingu. Jeśli wyjątkowo jakaś pozycja katalogowa została wydana na CD, to stało się to jedynie z woli i tudzież kosztów samych muzyków. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz