wtorek, 21 lutego 2017

John Stevens & Trevor Watts – kilka krótkich opowieści plus nawigacja po tekstach Trybuny opiewających artystyczne ekscesy obu Panów


Być może na tych łamach powiedziano już wszystko o Johnie Stevensie i jego wiekopomnym dziele muzycznym Spontaneous Music Ensemble. Za każdym razem zachwyt recenzenta koegzystował z oczywistą w tym wypadku konstatacją, iż formacja ta nie byłaby tak istotna dla historii muzyki improwizowanej, gdyby nie udział sprawczy Trevora Wattsa.

Przypomnę zatem, iż  w tym miejscu odnajdziecie trzyczęściową monografię grupy, która w miarę szczegółowo i chronologicznie opowiada dzieje SME, począwszy od roku 1966, skończywszy na roku śmierci Johna, czyli 1994. Jej wymiar personalnie wielkogabarytowy (Spontaneous Music Orchestra) doczekał się w roku ubiegłym ciekawej reedycji, która została wnikliwie przeanalizowana przez Pana Redaktora dokładnie w tej opowieści .

Z kolei w innym miejscu Trybuny można znacząco poszerzyć swoją wiedzę o być może najwspanialszej, kwartetowej inkarnacji SME, która choć artystycznie funkcjonowała ledwie przez kilka miesięcy roku 1971, pozostawiła po sobie dwa i pół winyla oraz pół dysku kompaktowego genialnej wprost muzyki.

Nasz dzisiejszy zbiór krótkich opowieści o Johnie Stevensie i Trevorze Wattsie zacznijmy właśnie od tego ostatniego wydarzenia artystycznego. Po nim pochylimy się także nad dwoma innymi, krytycznie istotnymi nagraniami sprzed lat, które trafiły do nas całkiem niedawno w formie kompaktowych (po raz pierwszy) reedycji. A na sam koniec - przywołanie innych tekstów Trybuny, które w śmiałych żołnierskich słowach opiewają niewątpliwy geniusz obu muzyków.




Oslo, 21 maja 1971r.

Funkcjonujący scenicznie od drugiej połowy kwietnia do końca września 1971 roku, kwartet Spontaneus Music Ensemble (John Stevens na małym zestawie perkusyjnym, Trevor Watts na saksofonie sopranowym, Ron Herman na kontrabasie i Julie Tippetts na gitarze i wokalu), artystycznie spełniał się w postępie geometrycznym. Mniej więcej środkową część maja spędził on w Norwegii, gdzie koncertował (LP 1.2.Albert Ayler, Affinity Records), a także zarejestrował materiał dla norweskiej telewizji publicznej (NRK). Pisząc ponad dwa lata temu monografię SME, udało mi się jedynie ustalić fakt, iż w dniu 21 maja grupa zawitała do studia telewizyjnego i zarejestrowała niedługi materiał bez udziału publiczności. Do całkiem niedawna żyłem w przekonaniu, iż nagrania te nie przetrwały. Szczęśliwie jednak udało się ten film odnaleźć i jest on dziś dostępny na norweskiej stronie jazzowej Salt Peanuts.

Na trwający bez siedemnastu sekund, trzydziestominutowy film składa się dwuminutowa introdukcja werbalna Johna (ciekawy pasus o tym, iż ich muzyka nie jest wcale trudna w odbiorze, a dużo trudniejsze jest samo jej wykonanie) oraz połączone trzy kompozycje/ improwizacje SME 1.2. Albert Ayler, Norway oraz Tickets, please.

Realizacja telewizyjna jest niezwykle profesjonalna (oczywiście czarno-biała), ale bynajmniej nie jest statystycznym filmowaniem muzyków na scenie. Rzecz można, iż w wymiarze wizualnym jest bardzo efektowna (choćby pięknie przenikające się wzajemnie obrazy muzyków). John krótko obcięty, z długą brodą, o nieco majestatycznym wyrazie twarzy i niezwykle przenikliwym spojrzeniu. Trevor i Ron skupieni na swych instrumentach, wyglądają z całej czwórki najporządniej. No i Julie w posthippisowskiej fryzurze, wyposażona w nieoczywistą i ale intrygującą urodę, na krześle, przyklejona do mikrofonu. Dodajmy, co istotne, John i Julie występują w studio na boso.

Znających choć trochę tę edycję SME, dźwięki płynące z ekranu nie zaskakują, są przerażająco piękne i istotnie niepokojące. Wokal Julie splata się z sopranem Trevora, tworząc skupiony i trwale związany ze sobą dwudźwięk. Kontrabas Rona prowadzi warstwę rytmiczną, a wspiera go bardzo subtelnym drummingiem John. Akustyczne poczynania całej czwórki – w ostatecznym rozrachunku - stanowią nieprzerwany strumień dźwiękowy, który buduje klimat podróży, której cel nie jest nakreślony, być może w ogóle nie stanowi celu samego w sobie. Muzyka jest bardzo spokojna (z wyłączeniem końcowego fragmentu), być może najbardziej kontemplacyjna ze wszystkich nagrań tego kwartetu. Prawdziwe muzyczne misterium dane jest nam w środkowej części występu. Muzycy wstają i wychodzą przed swoje instrumenty. John ma w ręku jedynie dzwonek i … śpiewa razem z Julie, jej gitarą i saksofonem Trevora. Rytualna modlitwa o sen, który nie chce nadejść i dać ukojenia. Ekscytujące!!!

Jeśli jakimś cudem nie poznaliście jeszcze tej muzyki, uczyńcie to koniecznie. Jeśli znacie, a nie widzieliście, zróbcie to tym bardziej.



Londyn, czerwiec 1976r.

Mniej więcej dwanaście miesięcy temu wydana została reedycja (pierwszy raz na CD) pewnej wyjątkowej, kilkudniowej sesji nagraniowej formacji Trevor Watts String Ensemble. Myślę o płycie Cynosure (CD Hi 4 Head Records, 2016; LP Ogun Records, 1976).

Wnikliwi wielbiciele muzycznych talentów Wattsa i Stevensa doskonale wiedzą, iż poza uprawianiem całkowicie wyzwolonej improwizacji pod szyldem SME, obaj Panowie jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia powołali do życia formację Amalgam (przy czym, istotniejszy wpływ należy tu przypisać saksofoniście), z której w dość szczególnych okolicznościach wykluła się formacja John Stevens’ Away. Obie inicjatywy skoncentrowane były na muzyce improwizowanej, realizowanej w oparciu o gotowe kompozycje własne, na ogół przy wykorzystaniu instrumentarium elektrycznego (gitary!). Nawigacja do tekstów monograficznych obu grup pod koniec tego tekstu.




Już po powstaniu drugiej z grup, Trevor Watts kontynuował muzykowanie na polu jazzu z prądem bez udziału Stevensa. Nim jednak w lipcu 1976r. została zarejestrowana kolejna płyta Amalgam Another Time, kilka tygodni wcześniej Trevor zebrał w studiu oktet, który z uwagi na dużą ilość instrumentów smyczkowych, przyjął nazwę String Ensemble. Obok lidera na alcie i sopranie, na krążku będącym pokłosiem tego spotkania, odnajdujemy - na gitarach elektrycznych Dave’a Cole’a i Steve’a Haytona, na gitarze basowej Colina McKenzie, na kontrabasie Lindsaya Coopera, na wiolonczeli Sandy Spancer, na skrzypcach Steve’a Donachie, zaś na perkusji Liama Genockey’a. Grupa zagrała pięć kompozycji Wattsa, z których aż trzy zostały wykorzystane miesiąc później w trakcie rejestracji Another Time (Amalgam w kwartecie).

Muzyka zawarta na winylu Cynosure pozostaje w silnej korelacji artystycznej z innymi dokonaniami Amalgam. Czyli dynamiczne, elektryczne brzmienie rozbudowanej sekcji rytmicznej, która stanowi wyśmienity podkład dla saksofonowych popisów lidera. Jednakże potężny arsenał strunowców nie pozostaje bez wpływu na dramaturgiczny przebieg wydarzeń. Po dwóch bardzo dynamicznych fragmentach, początek trzeciego odbywa się w bardzo otwartej, improwizowanej formule (SME!). Muzyka jest cudownie rozwichrowana, a jej rytmika artystycznie zmierzwiona. Po kilku minutach sekcja daje gazu i przy wykorzystaniu zmyślnej synkopy, rwie do przodu niczym dobrze upalony Amalgam+. Fragment czwarty przynosi kolejną niespodziankę – oktet jakby rozrywa się na dwie części, akustyczną i elektryczną. Jedna szuka afrykańskich skal rytmicznych, druga próbuje pozostać przy estetyce typowej dla muzyki fussion tamtego okresu. Oba podzespoły z każdą chwilą zapętlają się i w krwistej galopadzie sięgają muzycznego zenitu! Fanastyczne!

W uzupełnieniu podstawowego materiału winylowego, na CD odnajdujemy trzy niedługie fragmenty koncertu Oktetu z tego samego miesiąca. Tu afrykańskie skale jeszcze bardziej dominują. Muzyka aż kipi rytmem i dynamiką. Koncert ten stanowi istotny zwiastun muzyki, jaką będzie eksplorował Watts w kolejnej dekadzie, w ramach wielu formacji opartych na rozbudowanym instrumentarium perkusyjnym (Drum Orchestra, Moire Music Drum Orchestra, Moire Music Sextet etc.).

Doskonała muzyka, którą polecam bezdyskusyjnie, choć nie mogę nie zaznaczyć, iż zwłaszcza nagrania studyjne Cynosure są kiepskiej jakości technicznej. Dźwięk pozostaje istotnie kasetowy i nieselektywny, a w uważnym odsłuchu nie można nie dosłyszeć … winylowych trzasków. Ta muzyka zasługuje na porządny remastering !


Stavanger, 7 września 1982r.

Wieloletnia współpraca Johna Stevensa z norweskim saksofonistą Frode Gjerstadem nie doczekała się jeszcze na Trybunie adekwatnej epistoły, ale jak już onegdaj doniosłem, prace trwają i niebawem winny zaowocować stosownym tekstem (czekam jedynie na rip-y winyli wydanych w połowie lat 80., które do dziś nie doczekały się wznowienia).




Głównym przejawem współpracy tych obu wybitnych muzyków była grupa Detail. Funkcjonowała ona zazwyczaj w składzie trzyosobowym (pierwszym basistą był Johnny Dyani, drugim Kent Carter), czasami dołączał do nich na czwartego amerykański kornecista Bobby Bradford. Być może jednak nie wszyscy wiedzą, iż w początkowym okresie Detail z założenia miał być kwartetem. Tu – tym czwartym – norweski pianista Eivind One Pedersen. Z różnych powodów, występów w kwartecie było niewiele, a pianista dość szybko wycofał się z grupy.  Jeden z koncertów w składzie czteroosobowym (z września 1982r.) ukazał się w tamtych czasach na kasecie (Circulasione Totale) i był do stycznia tego roku w zasadzie niedostępny. Dziś jest jednak z nami, dzięki odkryciom archeologicznym Gjerstada w jego domowej szafie (przy okazji jedynego żyjącego muzyka z tego grona). CD zwie się Detail At Club 7 (Not Two Records, 2017) i przynosi blisko 60-minutowy zapis dynamicznego, freejazzowego koncertu, podanego dla wygody słuchaczy w pięciu częściach. Na szczegółową analizę muzyki nań zawartej przyjdzie czas w zapowiadanej monografii Detail. Póki co, kupujcie ten doskonały krążek. Na lekturę przyjdzie czas po odsłuchu!


Nawigacja!

Na koniec dzisiejszej opowieści czas jeszcze na wskazanie sieciowej drogi dla tych, którzy mają ochotę poznać/ przypomnieć sobie inne opowieści Trybuny o Johnie Stevensie i Trevorze Wattsie.








Miłej lektury!!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz