środa, 1 marca 2017

Gołębiewski! Elieh! Sehnaoui! – trio rozpalone do czerwoności w ekscesie koncertowym


W poniedziałkowy, niezwykle ciepły wieczór przedostatniego dnia lutego, Poznań płonął równie intensywnie, jak Bejrut w trakcie Pierwszej Wojny Libańskiej, lat temu 35!

Wszystko to za sprawą jednej gitary elektrycznej, jednej gitary basowej i sporego zestawu perkusyjnego. Tym razem w roli akustycznych agresorów, dumni synowie obrońców sprzed lat, libańscy improwizatorzy – Sharif Sehnaoui i Tony Elieh, wsparci jurnym rekrutem z ziemi nam matczynej, Adamem Gołębiewskim!

Poznańskie Jeżyce, Centrum Amarant. Dobre czeskie piwo, niedrogi bilet, przyjaźni gospodarze i mała sala… Piccolo, wyposażona w pierwszym rzędzie w wygodne … leżaki plażowe. Czegóż chcieć więcej w naszych pokrętnych czasach???




Dwa elektryczne instrumenty zostały okablowane w sposób ponadnormatywny. Muzycy mieli czym kręcić, na co naciskać i w co się ewentualnie … zaplątać. Zestaw drummerski Adama, doposażony w kilka porcji talerzy na szybkie, dramaturgiczne podmianki!

Istotnie prawdziwie wojenne emocje na poniedziałkowym koncercie zainspirowały, nie tylko niżej podpisanego, do częstego używania wykrzykników w żmudnym procesie werbalizowania nabytych wrażeń. Od pierwszego bowiem dźwięku muzycy postanowili ustawić nasze uszy do pionu i zaatakować czasoprzestrzeń koncertu gigantyczną porcją zdrowo pojmowanego hałasu. Gitarzyści bardzo swobodnie traktowali swoje instrumenty. Grali na nich riffami, uderzali w gryf, wkładali pomiędzy struny różne przedmioty, manipulowali potencjometrami. Innymi słowy, stosowali wszystkie dostępne ludzkości techniki gry na instrumencie (z wyłączeniem skakania po nich, być może). A wszystko po to, by ów improwizacyjny tygiel aż huczał od emocji i eksplozji wielodźwięków, których głównym zadaniem było czyszczenie naszych narządów słuchu. Perkusista naładowany siłą napoju w kolorze kawy także miał zadanie militarne. Wydobyć ze swego zestawu instrumentalnego maksimum efektu akustycznego. Jego maszyna wirowała wraz z nim i nie brała jeńców na jakimkolwiek etapie tej eskapady.



Zdumienie i pełnokrwiste oczyszczenie! Po pierwszej eskalacji hałasu, muzycy w sporym skupieniu zamienili się w dynamiczny chór trzech instrumentów perkusyjnych. Każdy z muzyków przy pomocy zestawu pałeczek uderzał w swoje narzędzie pracy i każdy z nich wydobywał trochę inne dźwięki. Smakowało to odrobinę czarnym lądem, trochę onirycznym hinduizmem. Ceremonia! Rytuał dobywania energii z najgłębszych pokładów świadomości (a może nawet … podświadomości)! Być może akurat ten moment koncertu wbił mnie w leżak w stopniu najwyższym. Ekscytujące!




W dalszej swej części, koncert emitował bardzo zróżnicowane porcje hałasu. Trio miewało chwile, gdy zapętlone w zwojach kabli i talerzy, generowało elektroakustyczny tygiel … prawdziwie analogowej elektroniki. Gdy na sekundę ze sceny powiało zwyczajnym frazowaniem, wszyscy – po obu jej stronach – potraktowaliśmy to jako żart. Adam spuentował go eskalacją dynamiki swojego drummingu i z siłą, po trzykroć sklonowanego Paala Nilssena-Love, wkomponował nas po raz kolejny w podłogę, nie zważając na drzazgi i sęki! Trans rysujący rzeczywistość tylko w czerwonym kolorze - pot, krew i łzy!

Upadek emocji po takim turbodoładowaniu zdał się prawdziwym katharsis. Garść ustrukturyzowanej, metodycznej post-elektroniki (wprost z kabli), kilka chwil na konstruktywną wymianę talerzy (nie wspominając o pałeczkach, które latały pod niebem sufitu Piccolo, niczym myśliwce bojowe) i ziarno głębokiego oddechu dla każdego muzyka. Gdy finałowa eskalacja – wcześniej cudownie ozdrowiona - sięgnęła definitywnego szczytu, nasze uszy nadawały się już wyłącznie do wymiany. Wojna skończona! Daliśmy się wziąć do niewoli!

Noise forever & ever!





Poznań, 27.02.2017, Centrum Amarant. Adam Gołębiewski – perkusja, Tony Elieh – gitara basowa, Sharif Sehnaoui – gitara elektryczna.


****

Każdy koncert muzyki improwizowanej, to obok wrażeń czysto dźwiękowych, także ciekawa okazja do kontaktu z muzykami oraz … płytami, które ze sobą dotargali. Ta wspaniała okoliczność sprawiła, iż Pan Redaktor wszedł w posiadanie kilku płyt wyjątkowego wydawnictwa muzyki improwizowanej, wprost z Bejrutu. Label nazywa się Al Maslakh i … był już gościem Trybuny, przy okazji małego fjuczersa poświęconego innemu doskonałemu muzykowi z tamtej części świata – Mazenowi Kerbajowi. Tekst odnajdziecie właśnie tutaj - Al Maslakh .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz