piątek, 17 listopada 2017

Magda Mayas & Jim Denley! ‎– Tempe Jetz!


Bez specjalnej introdukcji, odpalamy dziś krążek, który istotnie poderwał zmysły estetyczne Pana Redaktora do lotu wznoszącego!

Magda Mayas, niemiecka multiinstrumentalista (na ogół z klawiaturą pod palcami), pod względem artystycznym jeszcze na dorobku i australijski weteran dęty - Jim Denley (niech nam ten epitet wybaczony będzie). Pierwsza, póki co, z rzadka gości w naszych odtwarzaczach (redakcja pamięta doskonalą płytę m.in. z Johnem Butcherem Plume), ten drugi, choć portofolio ma nieopasłe, świat zachwycił już niejednokrotnie (choćby dekonstruowane werbalnie na tej stronie płyty Chris Burn’ Ensemble, czy świetne duety z Maikiem Majkowskim, patrząc już bardziej współcześnie).

Ich wspólne muzykowanie miało miejsce w lutym ubiegłego roku (miejsce nieznane, ale prawdopodobnie Berlin), a dokumentacja fonograficzna trafia do nas dzięki Relative Pitch Records i płycie Tempe Jetz (premiera, sierpień 2017).

Magda zagra na klawinecie (clavinet - rodzaj amplifikowanego instrumentu klawiszowego), Jim zaś na saksofonie altowym i flecie basowym. Przygoda ma cztery odcinki z tytułami, a ich odsłuch nie zajmie nam więcej niż trzy kwadranse z sekundami.





A Departure. Instrument klawiszowy pod palcami Magdy brzmi niezwykle perkusyjnie, alt w ustach Jima zaś silnie sonorystycznie (nie wykluczone, iż w tubie saksofonu zapodziało się kilka przedmiotów, które skutecznie mutują sound instrumentu). Preparacja goni preparacje. Prawdziwe akustyczne majstersztyki! Brawo! Clavinet zdaje się mieć tysiące twarzy, wciąż czymś zaskakuje, zwłaszcza gdy jest traktowany przez muzyka dalece niestandardowo (zapewne i tu, w grę wchodzą dotykowe przedmioty użyte w trakcie procesu wydawania dźwięków).

Customs Declaration. Typowe dla dobrej improwizacji, percepcyjne zatracenie źródeł dźwięku jest już naszym udziałem (wyśmienity moment! – notuje recenzent). Narracja jest lekka, ale same dźwięki bezczelnie konkretne. Wydaje się, że Magda miała dodatkową parę rąk (cuda czyni!). Sama improwizacja ma posmak psychodelii, a wyobraźnia obu muzyków buzuje na silnym ogniu. W głowie recenzenta mnożą się dziwne obrazy, a on sam ciągle przypominać sobie musi, że na scenie jest tylko clavinet i prosty instrument dęty. Akustyka pudła rezonansowego (o ile klawiszowiec Magdy takowe posiada) w opozycji do dętych dronów. Clavinet potrafi brzmieć jak banjo lub slide guitar. Saksofon nie ma problemu z wybywaniem dźwięków charakterystycznych dla szlifierki wysokoobrotowej. Swoista elektroakustyka bez nadmiaru prądu na nieistniejących kablach. Opowieści obu muzyków snują się nieco separatywnie, nie wchodzą zbyt często w interakcje, ale wyśmienicie się uzupełniają, tak brzmieniowo, jak i dramaturgicznie. Uroczy pasaż fletu basowego na tle pojedynczych akordów clavinetu – przykład na potwierdzenie tezy z poprzedniego zdania.

In Transit. Przesypywanie piasku, dzwonki, rodzaj field recordings. Metale szlachetne, upalone dysze. Narracja gęstnieje i smakuje lepiej niż czerwone wino (a to prawie niemożliwe!). Muzyka narasta jak mantra i sieje spustoszenie w głowie recenzenta.

Arrival. Ponownie start improwizacji następuje z poziomu ciszy. Dwie, zwinne mikronarracje, z odrobiną jakże skutecznej estetycznie imitacji. Preparacje na krawędzi struny, jako kontrapunkt dla dronowych opowieści fletu basowego. Clavinet znów przypomina gitarę, flet lubi przybierać szaty perkusjonalne. Przed nami, w naszych uszach, wciąż trwa gigantyczna eksplozja pomysłów na zawładnięcie całością percepcji słuchacza. Także porcja repetycji, często tu stosowanego środka artystycznego wyrazu. Dwa obiekty trąco-szemrzące, niczym dwa wartkie strumienie wody tuż nad przeręblem. Finał jest wchodzeniem w dół, step by step, wciąż o ton ciszej, wygaszaniem iskier w ledwie tlącym się ognisku. Wyśmienite!!!!


Dla przypomnienia opowieści Trybuny z udziałem Jim Denleya here it is

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz