czwartek, 1 marca 2018

Birchall! Cheetham! Webster! Willberg! Plastic Kneecap! Young Empire Strikes Again!


Jeśli czytaliście na Trybunie dość obszerną epistołę Raw Tonk! Mission Possible! ze zrozumieniem i w należytym skupieniu, jeśli saksofonista Colin Webster  jest już dla Was muzykiem wystarczająco rozpoznawalnym, to znak, że poniższa recenzja nie wymaga jakiegokolwiek wprowadzenia.

Jeśli w trakcie czytania tekstu przywołanego w pierwszym zdaniu, natrafiliście na krążek Plastic Knuckle, zrealizowany przez kwartet młodych wilków brytyjskiej improwizacji, to z pewnością jesteście już w domu.

Ta sama sesja - popełniona w dniu 13 grudnia 2015 roku, w miejscu zwanym The Room at 4A Studio, w Stockport - która dała trzy improwizacje zawarte na w/w dysku, dziś przynosi kolejne dwie, tym razem dostarczone przez Raw Tonk Records w formie czarnego winyla, pod bliźniaczym, ale nie tożsamym tytułem Plastic Kneecap.




Lista płac jest następująca: David Birchall – gitara, Andrew Cheetham – perkusja, Colin Webster – saksofon altowy i barytonowy oraz Otto Willberg – kontrabas. Dwie strony płyty przynoszą nam niespełna 36 minut muzyki. Zaglądamy do środka!

Side 1. Od pierwszej chwili narracja szyta jest gęstym ściegiem, z dynamicznym walkingiem kontrabasu, zwinną perkusją, gitarą i saksofonem płynącymi bardzo swobodnym, wartkim strumieniem. Birchall i jego podłączony do prądu strunowiec, który smakuje dobrym noise rockiem, zdaje się, że robią tu najwięcej wiatru. Zresztą cała opowieść nasączona jest starym, ukochanym przez wielu, soczystym post punkiem! W kwartecie odnotowujemy bardzo dobrą komunikację, muzycy bowiem doskonale znają się z wielu improwizacji i nic nie jest to dla nich zaskoczeniem w takich okolicznościach dramaturgicznych. 5 minuta przynosi bardzo jazzową ekspozycję Willberga, którą wspomaga kompetentny drumming Cheethama. Gitara w tym samym czasie rzeźbi swoje, zaś saksofon niebanalnie… milczy. Brzmienie kwartetu jest brudne, bez akustycznych fajerwerków (punk’s not dead!). Muzycy grają blisko siebie i ocierają się o siebie upoconymi łokciami. W 8 minucie fundują nam krwistą, kolektywną eskalację. Brawo! Tuż po niej, perfekcyjnie schodzą o tempo wolniej i snują autodygresyjne opowiastki. Odrobinę oniryczna gitara intonuje meta balladę dla złych dzieci. Mantryczna perkusja tyczy szlak narracji, a reszta instrumentów płynie, dokąd ich wyobraźnia poniesie. W 13 minucie muzycy postanawiają zejść do poziomu ciszy. Kings of slow sonore! Saksofon śle drony, gitara plecie głęboki ambient, niczym sfuzzowany instrument Dirka Serriesa, nie stroni także od flażoletów. Zwyczajnie urocza improwizacja z nutą niebanalnej psychodelii, prawdziwie wyswobodzony trans!

Side 2. Kontrabas ze smykiem, zakleszczonym pomiędzy strunami, ryje norę w ziemi. Saksofon prycha, gitara poleruje struny, talerze rezonują od ściany do ściany. Rozgrzewka na wysokim C! Zwinne interakcje - dziś pytanie, dziś odpowiedź! Muzycy bez zbędnej zwłoki łapią dynamiczny dryl. Może jedynie perkusista robi to z drobnym opóźnieniem. 5 minuta - ekspozycja Birchalla na rockową nutę, a alt Webstera zadziorny, z błyskotliwie brudnym soundem, w dosadnym komentarzu. Jakby punkowa narracja, z synkopą zaszytą w rdzeniu kręgowym! Intrygujące! Następująca tuż potem wyzwolona eskalacja ma już, pod względem gatunkowym, całkowicie wykorzenioną formułę. Jest dynamiczna, poszarpana i istotnie hałaśliwa. Brawo! Przystanek, po niedługiej chwili, zaczepiony jest na gitarowej pętli i kontrabasie w stadium rozedrganego walkingu. Saksofon wchodzi jako kontrapunkt! Musi być chleb z tej mąki! Jakby David i Colin mutowali brzmienie swoich instrumentów w tym samym momencie. Ta opowieść ma kilka wątków, instrumentalnie pachnie noise’owym sznytem. A sekcja gra delikatny acoustic. Cóż za wyśmienity dysonans! Pętla na saksofonie stawia stempel doskonałości na tym nagraniu! Błyskotliwość techniczna na ostatniej prostej jest także udziałem gitarzysty!

Jutro premiera tego krążka! We are on time!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz