środa, 14 marca 2018

Gonçalo Almeida and his black & white Cylinder! The label overview!


Znacie cały katalog netlabelu Cylinder Recordings? Nie? Spory błąd!

Konieczna staje się zatem ściągawka, zarówno dla tych, którzy nie wiedzą, cóż to za inicjatywa, jak i dla tych, którzy wiedzą, ale nie poznali jeszcze wszystkich elementów składowych.

Uważni Czytelnicy Trybuny oczywiście doskonale rozpoznają Gonçalo Almeidę. Wiedzą, iż gra na kontrabasie, gitarze basowej i wyśmienicie improwizuje. Że jest Portugalczykiem, ale mieszka w Rotterdamie. Że od kilku lat prowadzi Cylinder Recordings i publikuje tam swoje nagrania w przeróżnych konfiguracjach personalnych.

Dokonamy dziś przeglądu wydawnictw Cylinder Recordings, w ramach którego, od marca 2015 do lutego 2017 roku, ukazało się w sumie 16 tytułów. Omówienie katalogu zaczniemy od dwóch najświeższych pozycji. Pierwsza z nich, nie ukrywamy, jest ulubioną cylindrową płytą Pana Redaktora, tuż obok tej, którą przypomnimy na samym końcu. Nad drugą nowością także warto zwiesić nie jedno ucho! Potem zagłębimy się w kilka improwizacji z dęciakami, w przypadku których, wybór tych bardziej wartościowych nie będzie wcale tak oczywisty, jak wskazywałaby na to pobieżna lektura danych personalnych uczestników tychże spotkań. W dalszej kolejności posłuchamy muzyki zaplątanej w kable, przy czym – od razu zastrzegamy – być może, to najlepsze dawki improwizacji z udziałem elektroniki, jakie przewinęły się w ostatnich kwartałach przez odtwarzacze redakcji. Nadstawimy także ucha nad improwizacjami stricte strunowymi. Na finał zaś przypomnimy recenzje płyt CR już wcześniej publikowane.

  
Piętnastka i szesnastka na dobry początek

(CR015) Out Room  by Luis Lopes (gitara), Gonçalo Almeida (kontrabas) & Rogier Smal (perkusja). Nagranie studyjne z kwietnia 2016 roku (De Nieuwe Ruimte); 3 utwory, 33 minuty bez kilku sekund.




Wprowadzenie kontrabasu i perkusji charakteryzuje się spokojną poetyką, ma dość jazzowe flow. Gitara pojawia się, niezwykle nieśmiało, dopiero w 3 minucie improwizacji. Skupiona, precyzyjna ekspozycja talerzy w oparach ciszy. Lopes stawia drobne, gitarowe znaczniki na błyskotliwym walkingu Almeidy. Proces dynamizacji rozpoczyna się w 5 minucie. Zwarta narracja, w której udział rozgrzewającej się gitary rośnie z minuty na minutę. Pod koniec utworu smyczek na gryfie kontrabasu buduje artystyczny zadzior, który dodatkowo komplikuje strukturę narracji. W tle zmyślne repetycje Lopesa, dziergane mikroakordami. Fragment drugi (uprzedźmy wydarzenia – kluczowy dla jakości płyty i najdłuższy) rozpoczynają sonorystyczne igraszki – świst strun, polerowanie powierzchni płaskich, smyk i szczypta psychodelii wprost z dna morza. Drobny, ale niezwykle aktywny drumming. 3 minuta stawia na agresywny kontrabas. Tymczasem gitara ucieka w blue-ambient, błyskotliwie rezonuje na dużej przestrzeni. Wyjątkowo urocza ekspozycja całego tria – niski smyczek, symultaniczna gitara i precyzyjna perkusja (small like Smal!). Brawo! 6 minuta, solo Almeidy, znów niski i mocny tembr. Lopes ślizga się po strunach, background Smala znów wyśmienity! Gitarzysta eskaluje się na tle tłustego i sfuzzowanego kontrabasu. Power noise metal improve! Gdy zostaje na moment sam, rżnie niebywałe solo i stawia stempel doskonałości na 10 minucie tego nagrania. Tuż po nim, spokojny dialog drum & bass, snuty jednakże w dalece niepokojącym stylu. Wspaniała mantra z ornamentami gitary nie zwiastuje wcale końca utworu, lecz początek nowej, jeszcze bardziej ekscytującej narracji. Piękny surfing na gryfie sześciostrunowca. Pachnie zdrowym fussion! A prawdziwe wybrzmiewanie dopada nas dopiero po 15 minucie. Na finał płyty spora dawka rytmu z kontrabasu, pulsująca gitara w metalicznej repetycji i small drumming Smala. Almeida na przedzie orszaku, reszta tworzy zjawiskowy background. Rolę nadającego rytm przejmuje perkusista, co stwarza przestrzeń dla genialnych wprost improwizacji obu strunowców, silnie ze sobą skorelowanych, łeb w łeb. What a game! Dirty dancing! Szaleństwo na gitarowych przetwornikach pcha nas niechybnie ku finałowi. Na wybrzmieniu, perkusja i kontrabas podsumowują niezwykłą sesję nagraniową.


(CR016) Duas Margens  by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Raoul van der Weide (kontrabas, obiekty). Koncert z Pletterij (Harlem), z marca 2016 roku; 1 utwór, 26 i pół minuty.




Spokojne pizzicato na obu gryfach miękko wprowadza nas w klimat koncertu na dwa duże strunowce. Odrobina wzajemnych imitacji, szczypta separatywnych ekspozycji. Głębokie, bardzo niskie brzmienie. Pierwszy przejaw bardziej dynamicznych działań, to 3 minuta. Trochę agresji, sporo technicznych fajerwerków, akcenty perkusjonalne. Szczera rozmowa starych przyjaciół, którzy ciągle mają sobie dużo do powiedzenia. 6 minuta, to gong, który obwieszcza zejście do strefy sonore. Kontrabas na lewej flance ma już smyczek w użyciu, tnie dźwięki na nierówne połowy. Prawy po chwili czyni dokładnie to samo. Ostra, swingująca polerka! Nawet perkusjonalne szczoteczkowanie i dźwięki imitujące dęciaki. Prawdziwa orkiestra! Taniec we dwóch – teraz jeden z nich płynie bardzo nisko, drugi zaś wysoko. Piękny dysonans! 14 minuta, fragment kropelkowej improwizacji, prowadzonej jednak przez obu muzyków bardzo energicznie. Kolejne zejście w sonorystyczną głębię ma smak i klasę, zwłaszcza, że wykluwa się z tego krótki pasaż wręcz noise’owy. Po chwili znów ostro, z przytupem, w poszukiwaniu nowych, nawet perkusyjnych dźwięków. Tembr obu kontrabasów aż skwierczy. Whaw! Like harsh electronic! Do samego już końca występu, dużo błyskotek technicznych, szczególnie ze strony kontrabasu grającego nieco wyżej (Almeida?). Acoustic power drum & bass drones! Panowie potrafią doprawdy wszystko! Koniecznie sięgnijcie po ich starszy duet! A o nim parę akapitów niżej.


Kwartet, trio i duet

(CR004) Down the Pipe  by Daniele Martini (saksofon tenorowy, pętle i efekty), Lukas Simonis (gitara, pętle i efekty), Gonçalo Almeida (bas, pętle i efekty) & Marco Franco (perkusja). Siedem lat temu w Rotterdamie; 6 improwizacji, 40 minut bez kilkunastu sekund.




Już pobieżna lektura składu instrumentalnego sugeruje odbiorcy, iż w trakcie tego nagrania naprawdę dużo działo się będzie w wymiarze sound & noise. Każda sekunda tej muzyki konstytuuje poprzednią tezę. Gęste, jazz-rockowe improwizacje z elektroniką u boku. Gitara gotuje się od startu, sfuzzowany bass jątrzy, trzeszczy i buzuje energią. Wprowadzenie, choć spokojne, nawet dostojne, pełne jest metalicznego szczebiotu gitary, psychodelii i hałasu, który czai się za rogiem. Saksofon przyczajony na trzecim plamie, tryska dronowymi ekspozycjami, ale nie wchodzi w interakcje z gitarą i basem (bo któż śmiałby). Ta para idzie po swoje, nie bierze jeńców i doprowadza pierwszą improwizację do stanu wrzenia w okolicach 6 minuty. Błyskotliwa ściana dźwięku, silnie akcentowana dobrym, rockowym drummingiem. Odcinek drugi zaczyna dron z piekła rodem. Narracja stoi w miejscu, jak lepka, tłusta maź, która klei się do butów. Rodzaj elektroakustyki w estetyce black metal, pozbawionej, szczególnie na początku tempa. Gdy dochodzi dynamika, gdy narracja narasta, do gry wchodzi saksofon i podpala lont. Gitara czyni szaleństwa na gryfie, to jakby zasada tej płyty. Power improve! Finał fragmentu z niebywałą pyskówką obu wioseł. Trzecia improwizacja rodzi się przy umiarkowanie spokojnym flow gitary i perkusji. Ta pierwsza szuka rozwiązań bez konieczności eskalowania poziomu hałasu. Saksofon podaje dźwięki, jakby z zaryglowanej tuby. Śpiewa i tańczy. Perkusja ocieka dobrym rockiem. Narracja kroczy i stroszy pióra. Rytm plącze się pomiędzy silnym fuzzem basu, a metalicznie brzmiącą gitarą. Po raz kolejny, precyzyjna dynamizacja zostawia nas w obliczu ściany dźwięku na wybrzmieniu. Czwarty fragment od startu odbywa się przy aktywnym udziale saksofonu. Sekcja pogrywa i komentuje zmutowany tembr dęciaka. Delikatnie upalone brzmienie – boxed sound! Wejście basu, jak prawdziwe trzęsienie ziemi! Obok post-rockowa, wytłumiona gitara szybko łapie pętlę za pętlą. Free Noise Jazz Rock! Black Doom Fussion! Piąty zaczyna gitarowa… synkopa! Nawet z odrobiną swingu! Dynamicznie, energicznie, kolektywnie, a jakze! Rytm, tonacja, melodia podszyte krzykiem, zlepione rockowym nerwem. Wszystko czynione tanecznym krokiem, z gitarą, która co chwila wypuszcza niespodziewane dźwięki (cuda na kablach!). Na finał gitarowa huśtawka, rockowy drive, tłusta sekcja (Almeida – hardcore punk!). Gitara, nie po raz pierwszy, eskaluje się nieco separatywnie, ale to ona jest tu języczkiem uwagi, wnosząc do tej niebywałej opowieści pierwiastek czystego szaleństwa i niebanalnego dysonansu estetycznego. Na ostatni dźwięk – dużo hałasu, brudu i smrodu niebywałej urody!

  
(CR009) The Creature  by John Dikeman (saksofon tenorowy) Goncalo Almeida (kontrabas) & George Hadow (perkusja). Koncert z klubu Zaal 100, Amsterdam; 3 traki, 32 minuty bez parunastu sekund.




Gęsta sekcja (nie może być inaczej w obecności Almeidy!), niski kontrabas, twardy tenor, żywiołowy drumming. Free jazz od startu kapie muzykom z czoła, nie ma zaskoczeń, myśl pędzi za myślą. Walking Almeidy tłusty, zawłaszcza dużo przestrzeni fonicznej (po części to także efekt nieperfekcyjnej jakości dźwięku). W 7 minucie kontrabasista zmienia sposób artykulacji, snuje dość separatywną opowieść. Saksofonista dba zaś głównie o siebie i nie traci czasu na bliższe interakcje. Po 120 sekundach kontrabas milknie, a duet sax-drums snuje nieco spokojniejszą narrację. Po kolejnych kilku chorusach Dikeman zostaje sam i to jemu przypada w udziale sfinalizowanie pierwszego odcinka. Jego smutne swingi nie czynią nieba, ale zwinnie doprowadzają do startu drugiej opowieści. Długo oczekiwany powrót sekcji raduje nie jedną duszyczkę. Almeida i Hadow plotą wyrafinowane septymy i stawiają saksofoniście dość wysoko poprzeczkę. Ten zaś nie do końca potrafi wyzbyć się free jazzowej sztampy. Wzrost dynamiki cieszy recenzenta, ale być może zaciemnia obraz sytuacji scenicznej. Finał koncertu odbywa się przy śpiewie smyczka na gryfie, w towarzystwie komentującego drummingu, przy milczącym saksofonie. Muzycy dość szybko schodzą w wolniejsze tempa. Narracja gęstnieje, toczy się jak walec. W 6 minucie eskalacja saksofonu w wysokim rejestrze, czemu nie towarzyszą szczególnie gorące westchnienia recenzenta. Te ostatnie, znów dedykowane głównie świetnej robocie Almeidy i Hadowa. Ostatnia prosta z samotnym smykiem, to jakby upalony, zapodziany fragment muzyki dawnej. Wyjątkowo zaskakująca puenta!

  
(CR006) Into the Grey Zone  by Henk Bakker (klarnet basowy) & Gonçalo Almeida (kontrabas). Rotterdam ponad siedem lat temu, studio; 5 utworów, 26 i pół minuty z sekundami.




Barokowy kontrabas ze smyczkiem, kameralistyczny klarnet basowy w spokojnej, nieśpiesznej narracji. Jeśli klarnet wysoko, to kontrabas nisko. Bywa także odwrotnie. Bakker płynie na swym dużym dęciaku bardzo szerokim pasmem (intrygujące!). Eskalacja na gryfie jątrzy spokój balladowo nastrojonego klarnetu, mającego delikatne inklinacje w kierunku sonore. Próby interakcji metodą call & response, głównie z inicjatywy Almeidy. Gdy ten ostatni brnie w ciszę, reakcje klarnetu są bardziej niż ciekawe. Dużo subtelności, niuansów dramaturgicznych. Co chwila jest na czym zawiesić ucho, dużo zmienności w procesie improwizacji. Trzy pierwsze utwory tej płyty są jednym strumieniem dźwiękowym, co dobrze służy tej opowieści. Rodzaj zadziornej, niebanalnej kamerylistyki, która z procesu improwizacji czyni wartość dodaną. Udane imitacje, bystre interakcje (z obu już stron). Pomruki niedźwiedzie na wybrzmieniu. Czwarty tytuł budowany jest już zupełnie inaczej. Muzycy eksponują się separatywnie. Najpierw solo kontrabasu pizzicato. Potem klarnet w szumie. Tuż po nim gęsty ścieg strun, a dla przeciwwagi bardzo melodyjny klarnet. I tak na przemian, raz jeden, raz drugi instrument, za każdym razem nieco inne artykulacje. Razem grają dopiero w 8 minucie! I jak pięknie wybrzmiewają! Finał – smyk, szczypta uderzeń w pudło rezonansowe, wysoki i znów melodyjny klarnet. Rodzaj dość tanecznej rozmowy przy herbatce. Na wybrzmieniu, dobra, nisko zawieszona kameralistyka współczesna.


Spętani w kable

(CR010) Doze Ruínas  by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Rutger Zuydervelt (elektronika, dźwięki dodatkowe). Studyjne dokonania z września 2015 roku; 12 traków, 18 minut i kilkadziesiąt sekund.

(CR012) Jangadas  by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Rutger Zuydervelt (elektronika, dźwięki dodatkowe). Koncert z lutego 2016 roku; 1 trak, równo 20 minut, z zegarkiem w ręku.




Dwa spotkania duetu - błyskotliwie spajającego żywe dźwięki kontrabasu i syntetyczne ekscesy foniczne szeroko rozumianej elektroniki (także sample, live processing etc.). Najpierw dwanaście miniatur, potem koncert. W sumie mniej niż 40 minut muzyki, zatem warto zagłębić się niemal w każdy dźwięk. Sam zbiór miniatur jest niezwykle pasjonujący, choć każde z wydarzeń sprawia wrażenie szkicu, próbki dźwięku, nie do końca edytorsko okrzesanej. Poszukująca elektronika i wulgarny tembr kontrabasu na sam początek. Już w drugim epizodzie symbioza elektroakustyczna zostaje w pełni osiągnięta. Lekki pogłos, delikatna, oniryczna poświata, szczypta gadających sampli. W trzecim harsh attack! A kontrabas w roli imitatora. Nie brakuje zapachu dobrego post-techno, a loopy i amplifikacje, zdaje się, że są także udziałem Almeidy. W szóstym odcinku mamy już chyba do czynienia z real time processing, albowiem recenzent słyszy aż trzy kontrabasy, a wszystko na tle intensywnego skwierczenia sterty kabli. W siódmym napotykamy na drony, które zdobione są pojedynczymi dźwiękami perkusyjnymi. Urocze, jakże niebanalne improwizowanie, w trakcie którego nie trudno zagubić źródło dźwięku, choć w zderzeniu realnego instrumentu z zaawansowaną elektroniką, wydawałoby się to mało realne. W ósmym, znów dekonstrukcja żywych dźwięków dostarcza nam ogromu dodatkowych przyjemności fonicznych. Kind of post-double bass music! W dziesiątym, nie pierwszy atak harsh noise! Stan permanentnego zaskoczenia elektroakustycznego w obrębie wydawnictwa, które jest krótsze niż standardowa zawartość jednej strony winyla. Na finał coś na kształt muzyki post-ancient. Piękne, błyskotliwe! Dekonstrukcja baroku! Noise post-baroque!




Wszelkie ekscytacje recenzenta znajdą swoje odzwierciedlenie w nagraniu koncertowym tegoż samego duetu. Na starcie żwawy walking kontrabasu inkrustowany doskonałą post-elektroniką, także processing, post-produkcja żywych ekspozycji, cały czas na zasadzie komentarza, twórczego rozwijania pomysłu kontrabasisty. W 3 minucie piękne drony strunowca, jakby z drugiego planu, na które nakładają się inne drony, te już bardziej syntetyczne. W 7 minucie doskonałe zejście w ciszę. Sonorystyka na gryfie i dźwięki like dirty percussions. Niebywała, głucha meta przestrzeń, rodzaj elektroakustycznej ciszy. 9 minuta – molekularna improwizacja, która zwinnie zagęszcza się i dynamizuje (znów doskonałe dźwięki z kabla). W 14 minucie – dla odmiany – wyważony, dostojny pasaż niezwykle żywego kontrabasu na tle post-radiowego pogłosu, szumów charakterystycznych dla post-techno, tego klasycznie berlińskiego, dwie i pół dekady temu. Eskalacja, która następuje po chwili, ma wymiar czysto akustyczny, choć wiemy, że to nie może być zgodne ze stanem faktycznym. 17 minuta – rytm prosto z kabla wyznacza ramy zmysłowej improwizacji na wysokich, miękkich strunach kontrabasu. Na wszystko opada chmura pogłosu, dźwięki mutują się i ulegają jakby … autoprocesowaniu. Potencjometry są już uwolnione, a nasze uszy wypełnia ostatni, nierozpoznawalny dźwięk. Brawo! Wybiła 20 minuta koncertu.


(CR005) Live at OCCii by Jasper Stadhouders (gitara) & PQ (elektronika). Koncert z Amsterdamu, kwiecień 2014; 1 trak, 17 i pół minuty.




Uwaga, jedyna pozycja w katalogu CR, w której nie maczał palców Almeida! Jakkolwiek dokładnie nie wiemy, kto ukrywa się pod pseudonimem PQ… Krótki epizod koncertowy na hard electronic i naładowaną ogromną dawką pozytywnej energii gitarę elektryczną. Konwulsyjna narracja, tworzona jakby przez dwa istotnie upalone wiosła z dużą ilością strun. Klincz w półdystansie, który multiplikuje emocje i determinuje poziom ekspresji. Interlokutorzy ledwie dyszą, ale jadowicie kąsają. Noise vs. noise! Elektronika nie oddaje pola na potencjometrze! 3 minuta, to pierwszy oddech, klimat elektrycznego oniryzmu, sytuacji, w której każdy z muzyków szuka powodu do kolejnej zaczepki, pretekstu do nowej eskalacji. Ta ostatnia zgrzytliwa, ale niezbyt dynamiczna. Czasami muzycy tak zwinnie się imitują, iż można zagubić w kwestii używanego przez nich instrumentarium. Dobrze się słuchają, prawidłowo reagują. 10 minuta, to spora porcja industrialnej wręcz psychodelii na obu flankach. Oj, chciałby się więcej niż te skromne 17 i pół minuty! Na finał gitarowe pasaże ala punkowy The Ex! A wszystko na tle metalizującej elektroniki. Same fajerwerki! Brawo!


Strings

(CR008) Duets  by Nina Hitz (wiolonczela) & Gonçalo Almeida (kontrabas). Rotterdam, studyjnie, brak daty; 6 utworów, 31 i pół minuty.




Od pierwszej sekundy, skowyt strunowców na pogorzelisku. Wysoko, pod górę, strzeliste smyki snują delikatnie imitujące się opowieści. Muzyka dawna, wersja piekielna. Drugi fragment, paluchami po strunach, także moc dźwięków nieoczywistych w tej sytuacji scenicznej – szmery i szumy, groźne opowieści z krypty, kind of death sonore. Całość perfekcyjna akustycznie! Uszy płoną endorfinami! Wiolonczela brzmi jak kontrabas, kontrabas brzmi jak wiolonczela. Trzeci odcinek, repryza skowytu. Teraz jednak niżej, bliżej podłogi. Popołudniowa, klasycyzująca herbatka we dwoje, ale smyki schodzą tak nisko, że czar pryska, a wielbiciele free ancient improve aż krzyczą z zachwytu! Dostojne tempo, ale groźne i mroczne. Tak wita nas czwarta część tej historii. Brudny tembr, zimny pot na czole. Gęsto i siarczyście. We fragmencie piątym jesteśmy już naprawdę pod ziemią. Piękna sonorystyka, niemal ucieczka od dźwięku. Pizzicato na kontrabasie na moment przypomina nam, że jednak jesteśmy po stronie żywych. Barokowy dialog z zaszytym mikrorytmem, raczej na zasadzie kontrapunktu. Błyskotliwe dźwięki, które zdają się multiplikować – śmiało można już rozpocząć chocholi taniec. Najdłuższa, prawie 10 minutowa opowieść, która na wybrzmieniu przeradza się w prawdziwy konkurs piękności. Co za pasaże! Na finał głos kobiecy, moc obiektów różnych, szczypta kąpieli w sonorystycznym sosie, dużo pozytywnego szaleństwa. No i pokrętny rytm na ostatniej prostej, który konstytuuje bardzo wysoka ocenę dla Duetów.


(CR003) Dialogues,Quarrels and other Conversations  by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Friso van Wijck (perkusja, instrumenty perkusyjne). Rotterdam, kiedyś; 1 fragment; 22 minuty i 21 sekund.




Niski smyczek na gryfie i agresywne akustycznie incydenty na rozbudowanym instrumentarium perkusjonalnym (głównie dotkliwe talerze!). Skowyt kontrabasu w opozycji do strunowych zachowań interlokutora, który także szarpie, od czasu do czasu, za bliżej nieokreślone … struny. Wycieczka w poszukiwaniu harmonii, której wszakże nikt chyba nie utracił bezpowrotnie. 4 minuta, odrobina rytmu z gryfu, pleciona akordami, komentowana przez ścianę orkiestry talerzy, która nie jest jednak wyposażona w narząd słuchu. Trudna akustyka w wysokich rejestrach, którą bezskutecznie próbuje okiełznać bardzo aktywny i kreatywny kontrabasista. Gdy Almeida sięga ponownie po smyk, druga strona jakby na moment traci rezon, a narracja nabiera wartości. Każdy fragment opowieści, w którym kontrabasista oddaje pole perkusjonaliście nie kończy się szczęśliwie. W 12 minucie duży strunowiec cudownie śpiewa, ale perkusyjny stukot skutecznie go zagłusza. Nastrój pryska, narracja nabiera hałasu w usta. Huta szkła?! Na finał dynamiczny walking kontrabasu na tle zbyt wysoko zestrojonych cymbałów. Ostatni dźwięk, jak kościelne wyniesienie. Szybko przechodzimy do kolejnej płyty…


(CR001) Monologues Under Sea Level  by Gonçalo Almeida (kontrabas). Rotterdam, kiedyś; 8 utworów, 35 i pół minuty.




Kontrabasowe pizzicato z melodią, na jazzowo, z odrobiną zadumy, ukrytej pomiędzy strunami. Konstruktywna repetycja, ciekawe zmiany metrum, dronowe wybrzmiewanie. Drugi – hałaśliwy smyk, brudne brzmienie, barok smażony w piekle bez środków znieczulających – prawdziwe akustyczne cacko! Raz nisko, raz wysoko. Dynamicznie, konwulsyjnie, z ostrym zakończeniem. Trzeci – kontrabas w galopie. Niezbyt głośnym, ale niezwykle dynamicznym. Techniczne fajerwerki jako wartość dodana. Czwarty – szczypta minimalistyki, pojedyncze akordy i smyk z samego dna – mruczy, skowycze i trzeszczy. Piąty – znów smyk, ale jakby wyżej, niczym upalone cello. Dostojne schodzenie na poziom zero, a może już poniżej poziomu morza (under sea level!). Trochę agresji na gryfie. Szósty – powrót do minimalu, modulacja dźwięku, to w dół, to w górę. Gęstym ściegiem, bez smyka. Siódmy – wraca smyk, przychodzi z krypty, jeszcze wieko trzeszczy. Niski tren pogrzebowy. Kontrabasowa polifonia, jakże piękne! A na finał krok ku górze – opus magnum tej solowej perełki Almeidy. Ósmy – rezonujące struny, szarpane opuchniętymi palcami nieistniejącej dłoni. Pasaż z wewnętrznym rytmem, szerokim brzmieniem wiedzie nas na finałowe zatracenie. Brawo!


W ramach repryzy

Katalog CR uzupełnia kolejnych pięć wydawnictw, które były już na tych łamach recenzowane. Tym razem jednak, zamiast linkowych kierunkowskazów do starych tekstów, przypomnienie napisanych o nich słów niemal w całości. I ważna informacja – prezentowana na samym końcu płyta Buku trafiła na listę najlepszych płyt roku 2016, według skrajnie subiektywnych sądów Pana Redaktora.

(CR002) Dikeman/ Lonberg-Holm/ Almeida/ Hadow by John Dikeman (saksofon tenorowy), Fred Lonberg-Holm (wiolonczela, efekty), Gonçalo Almeida (kontrabas, efekty) & George Hadow (perkusja). Poortgebouw, Rotterdam, maj 2014; 2 części, niespełna 34 minuty.




(…) Koncert z Poortegebouw (Rotterdam), hałaśliwego i źle nagłośnionego kwartetu, z udziałem Johna Dikemana (…), kolejnego młodego, holenderskiego drummera George’a Hadowa i świetnie nam znanego wiolonczelisty Freda Lonberga-Holma. Skład uzupełnia oczywiście Almeida na kontrabasie. Panowie ze strunami używają także amplifikacji i elektronicznych przetworników, co przy niedobrych parametrach akustycznych koncertu, wzmaga odczucie hałasu i prowadzi do dość banalnego dyskomfortu. Koncert trwa niespełna 33 minuty i być może stanowi to główną zaletę tego nagrania (dostępnego, dodajmy, jedynie z plikach elektronicznych).

Oczywiście wiele fragmentów tej freejazzowej (pełną gębą!) opowieści trzyma się pionu i skutecznie przyciąga uwagę słuchacza (…). Jednocześnie zachęcam tych czterech gentelmanów do ponownego spotkania z oklaskami, w zdecydowanie lepszych warunkach akustycznych (a i może z lepszym reżyserem dźwięku).


(CR007) Live at ZAAL 100  by Goncalo Almeida (kontrabas), Fred Lonberg-Holm (wiolonczela) & Wilbert de Joode (kontrabas). Amsterdam, marzec 2012; 3 improwizacje, 41 minut z sekundami.




(…) Improwizacja trzech odpowiedzialnych muzyków ma bardzo gęsty, intensywny charakter. Na ogół tempo nadaje jeden z nich, delikatnie sugerując także rytm muzycznego przebiegu wydarzeń. W tym czasie dwaj pozostali rzeźbią smykami na gryfach swych akustycznych instrumentów. Bywa także w trakcie koncertu, że cała trójka szarpie wielkimi paluchami upocone do granic możliwości struny. Trzy niepełne kwadranse bez nanosekundy zbędnej nudy i momentów zawahania. Upalona filharmonia na skraju załamania nerwowego (…). Bywa, że trzy smyki intensywnością dźwiękowego przekazu dewastują nasz spokój i zapraszają na huczne obchody dnia konstruktywnego niepokoju ducha. Czupurne, nieznośne, urokliwie piękne!


(CR011) Earcinema  by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Raoul van der Weide (kontrabas, wiolonczela, obiekty). Rotterdam, studio, kiedyś; 8 obrazków, 41 minut.




Czas na osiem obrazków z życia dwóch kontrabasów. Raoul van der Weide i Gonçalo Almeida ‎w roli operatorów największych instrumentów strunowych. Przy czym ten pierwszy, w istotnych dramaturgicznie momentach, będzie wspierał się wiolonczelą i manipulował obiektami różnymi. Nagranie studyjne, poczynione w 2015 roku w Rotterdamie, pierwotnie ukazało się pod tytułem Earcinema (Cylinder Recordings, 2015). Obecnie zatem mamy do czynienia z reedycją tego materiału. Płytę, która dostępna jest … jedynie w plikach, tym razem pod innym, jakże precyzyjnym tytułem 8 Pictures, dostarcza nam portugalski label Nachtstück Records (2017).

Mnogość stosowanych przez obu muzyków technik artykulacyjnych stanowić mogłaby bazę do pracy doktorskiej pracowitego muzykologa! Doskonałe brzmienie obu wioseł. Muzycy grają jakby naprzemiennie. Gdy pierwszy prowadzi jazzowy walking, drugi chwyta za smyczek i rżnie przepiękne pasaże w klimatach tak kameralnych, jak i psychodelicznych. Narracja jest niezwykle gęsta, a interakcje zadziorne. Muzycy stoją tak blisko siebie, że ich pot łączy się w jeden płyn ustrojowy (chwilami trudno zdiagnozować, który z nich wydaje, jakie dźwięki, albowiem potrafią scalać się w jeden ciąg zdarzeń akustycznych). Jeśli akurat w tym momencie nieco się popisują, to robią to z niebywała klasą! Już od czwartego obrazka ich dźwiękowe marszruty intrygująco się zazębiają, nie brakuje sonorystycznych incydentów, a improwizacja zdaje się być prawdziwie molekularna, szczegółowa, prowadzona w bardzo konkretnej dynamice. Dwugryfowe, kontrabasowe monstrum, podparte tylko odrobinę mniejszą wiolonczelą! Po precyzyjnym wytłumieniu, muzycy zwalniają tempo i brną w pasjonujący dialog w klimatach i estetyce muzyki dawnej. W trakcie piątego obrazka pasaż jednego strunowca wpada w sidła subtelnych akcji za progiem tego drugiego, ze znaczącymi akcentami perkusjonalnymi (z kajetu recenzenta: narracja obu muzyków jest niezwykle kompatybilna, obaj jadą środkowym pasmem i znów zlewają się w jeden potok dźwiękowy; mimo, że tworzą go głównie dwa kontrabasy, muzyka nie jest zdominowana przez niskie częstotliwości, przeciwnie – jest lekka, zwinna i przebiegła). Wciąż dominuje pewien narracyjny schemat – szybki walking vs. rozżarzony smyk na gryfie, który smaży wyraziste pasaże o niepoliczalnych połaciach piękna, z delikatnymi implikacjami w kierunku sonore. W siódmym obrazku muzycy dostarczają nam odrobinę innych dźwięków, być może będących skutkiem skromnych procesów amplifikacyjnych, czy też użycia obiektów różnych. Strój obu instrumentów pozostaje wszakże wysoki. Finałowy obrazek (najdłuższy) zaczyna się burczeniem, tarciem i szarpaniem nieposłusznych strun. Jakże intrygująca instrumentacja! Bogactwo wyobraźni! Tysiące pomysłów na sekundę! Dwa smyki w dawnej estetyce kreślą wyjątkowe płótno prawdziwie mistrzowskim pędzlem!


(CR013) Descanso Del Dopo Popo  by Tetterapadequ - Daniele Martini (saksofony), Giovanni di Domenico (fortepian), Gonçalo Almeida (kontrabas) & João Lobo (perkusja). Gdzieś, kiedyś; 6 utworów, 24 minuty z sekundami.




(…) Omawiane wydawnictwo to już trzeci krążek kwartetu o nazwie, który jest parafrazą nazwy haaskiego klubu jazzowego The Patter Quartet. Tym razem mamy przed sobą epkę, trwającą niespełna 25 minut.

Rozedrgany tembr kontrabasu i piana, niczym łydki dziewicy przed pierwszą nocą, niekoniecznie z ukochanym, zaczynają tę krótką przygodę. Almeida trzyma kontekst, jak tonący brzytwy. Rośnie niepokój, dając szansę na szczyptę przyzwoitości i choćby fragment… udanej improwizacji. Zaduma jednak nasila się, czyniąc nagranie godne jedynie... monachijskiego ECM. Wytrwali doczekają się na szczęście odrobiny konstruktywnej preparacji na fortepianie – spokojnej jak Bałtyk w trakcie upalnej końcówki lata, ale jakkolwiek wartościowej. Potem Almeida, ze smykiem w ręku, zapisuje się na lekcje muzycznej wstrzemięźliwości do Manfreda Eichera…(…).


(CR014) Buku  by Susana Santos Silva (trąbka), Jasper Stadhouders (gitara), Gonçalo Almeida (kontrabas) & Gustavo Costa (perkusja). Sonoscopia, Porto, kiedyś; 13 improwizacji, mniej więcej trzy kwadranse.




Pięćdziesięciominutowa rejestracja w trzynastu odcinkach muzycznych zarejestrowana została… w Porto (…). Susanę poznaliśmy już na Trybunie i myślę, że (…) Portugalka nie wymaga specjalnej introdukcji (…). Jasper zaś, to młody, jurny i konsekwentnie niepokorny gitarzysta z prądem stamtąd właśnie, który ma już w swoim portfolio dysk wydany w Polsce, przez Not Two (Cactus Truck Seizures Palace, z Johnem Dikemanem na saksofonach). Czwarty do brydża w tym zestawie, to wywodzący się ze sceny …trashmetalowej Gustavo, którego udane bębnienie dane mi było usłyszeć po raz pierwszy.

Agresywna, ale czysta jak łza, trąbka Susany i rozwichrzona, nieco hippisowska gitara na lekkim speadzie Jaspera, ewidentnie napędzają ten szalony kwartet. Dynamika, ekspresja, zwięzłość wypowiedzi, chwilami rubaszna dosłowność, to główne charakterystyki tej muzycznej opowieści. Trajektorie kolektywnych improwizacji trąbki i gitary próbuje okiełznać sekcja rytmiczna. Goncalo atakuje ostrym tembrem swego instrumentu, o delikatnie zabrudzonym soundzie. Gustavo też nie odpuszcza, choć jak na drummera z metalową przeszłością, potrafi zaskoczyć kolorystką brzmienia i różnorodnością środków wyrazu. Buku - krótkie, zwarte tematy (najdłuższy z trudem przekracza 6 minut), szybkie urywane frazy trąbki, w ścisłej korelacji z gitarowymi pasjansami o zaskakujących puentach. Gęsto, bardzo kolektywnie (dominują fragmenty grane przez wszystkich muzyków jednocześnie) i zdecydowanie na temat. Trzynaście dowodów na nieśmiertelność muzycznej anarchii. Co rusz pyskówki, pikantne zwarcia i nieoczywiste dysonanse. By zdążyć przed zachodem czegokolwiek, z odcieniem rockowej bezczelności i nie pytania o przyczynę zjawiska. Jeśli dotrwamy do spokojniejszej nuty, też jest ona masywna i bezdyskusyjnie karkołomna. Muzyka poniekąd piękna, zdecydowanie na sposób niedelikatny. Frenetycznie doskonała podróż w nieznane!



Muzykę wyżej opisaną słuchaj uważnie na www.cylinderecordings.bandcamp.com


Uwaga, kilka pozycji z katalogu jest dostępnych także na nośnikach fizycznych. Kupuj muzykę i płać za nią. Zarówno muzycy, jak i wydawcy także mają rachunki!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz