poniedziałek, 5 marca 2018

Spinifex! Amphibian Ardour! Sufi Rock in!


Europejska muzyka improwizowana ma się doprawdy wyśmienicie! Jeśli tylko odrzucimy stare przyzwyczajenia, jeśli tylko zapomnimy o zasadzie konstytuującej kulturę masową (lubimy tylko te piosenki, które znamy), jeśli kanon muzyków jedynie słusznie tolerowanych pęknie, niczym bańka mydlana, bezmiar audiofilskiego szczęścia stanie się naszym udziałem!

Kolejny dowód rzeczowy na celność krucjaty uprawianej przez Trybunę Muzyki Spontanicznej, polegającej na lansowaniu nowego w miejsce starego, zapyziałego i zwyczajnie nudnego, nazywa się Spinifex!

Piąta już płyta w dorobku tego istotnie międzynarodowego składu zwie się Amphibian Ardour. Na liście zatrudnionych znajdujemy zarówno muzyków dobrze już poznanych na tych łamach, jak i zupełnie świeżych. Melting pot narodowościowy jest prawdziwie wielogatunkowy (Niemcy, Belgia, Portugalia, Holandia, USA), przy okazji celnie burząc ślepą wiarę, iż miejsce urodzenia, czy kolor flagi w paszporcie mają znaczenie dla czegokolwiek, tym bardziej dla muzyki.

Wkraczamy śmiało w obszar muzyki jazz-rockowej, współczesnego, niebanalnego modern european fussion! Będzie głośno, będzie dynamicznie i będzie… tanecznie! Nie zabraknie semickiej melodyjności, która przy głębszym poznaniu okaże się tradycją kultury sufi, która płynie do nas wprost z Iranu i Pakistanu!

Panie i Panowie, Spinifex!




Lizbońskie Studio Namouche gościło paręnaście miesięcy temu sekstet intrygujących muzyków. Poznajmy ich z bliska: Bart Maris - trąbka, Tobias Klein – saksofon altowy, John Dikeman – saksofon tenorowy, Gonçalo Almeida – bas, Jasper Stadhouders – gitara i Philipp Moser – perkusja. Muzycy grają swoje kompozycje (pięć Kleina, dwie Almeidy) oraz utwory inspirowane muzyką tradycyjną (patrz: wyżej). Całość Amphibian Ardour trwa 53 minuty, a została nam udostępniona przez TryTone Records (od listopada 2017).

Bohemians Gone Extragalactic. Taniec w naturalnej bliskości brutalnie brzmiącego basu. Tuż nad nim drapieżny trójząb dęty, drumming z kosmicznym wykopem, no i gitara elektryczna, wzmacniająca efekt skrajnie dynamicznej sekcji rytmicznej. Prawdziwie rockowy ogień! Ścieg kompozycji jest gęsty, wplecione w niego mikroimprowizacje, w początkowej fazie płyty, stanowią jedynie ornament. W 3 minucie eksplozja sfuzzowanego basu, szaleństwa na gryfie gitary i błyskotliwa partia na saksofonie. Energia kinetyczna wprost rozsadza muzyków. Na finał dużo melodii. Open game on high level!

Dhamal Qalandar. Pierwszy kontakt z tradycją, ale w wersji krwiście free jazz-rockowej! Suficka melodia do tańca! Jakże piękna! Noise’owa gitara i bas ciężki, jak stopiony ołów, pędzą środkowym pasmem. Dęciaki strzygą uszy i śpiewają na chwałę niemożliwego. Rock in! Prosta, niebywale komunikatywna muzyka.

Things That Occur. Solo trąbki, kontrapunkty obu saksofonów. Zmyślna, dęta symfonia! Sekcja rytmiczna tym razem jedynie w roli komentatora. Moc swobodnych improwizacji na wysokim poziomie.

Losing an Object a Day. Dęte unisono (polifonia?) na start kolejnego dynamicznego utworu z piorunującą sekcją, rozśpiewanymi saksofonami i trąbką, a także rzewną melodyką upalonej gitary. Tu narracja ciekawie rozwarstwia się (podwójna synkopa?), podlega ciągłym zmianom.

Revathi Tilana. Kolejna cytat z tradycji (wszystkie epizody sufickie świetnie komponują się z resztą materiału, już tego współczesnego, stanowiąc estetyczne punkty odniesienia dla jazz-rockowej energii Spinifexa). Ta pieśń ma wręcz balladowy klimat, z piękną ekspozycją trąbki, wspieraną melodycznie przez saksofony i gitarę (ta ostatnia, niczym wisienka na torcie).

Doppio Nudo. Spokojny temat, podany niezobowiązująco przez studzące emocje dęciaki, delikatnie rozkalibrowane szczyptą psychodelii, ukrytą głęboko w tubach. Gitara kropelkuje, czujna sekcja stawia stemple, tyczy szlak. Do pewnego stopnia rodzaj call & response, dzięki dużej swobodzie w zakresie interpretacji zapisów z pięciolinii. Zdaje się, że każdy z utworów na tej płycie jest inny od poprzedniego. To sprzyja rosnącej egzaltacji recenzenta. Zwłaszcza, że improwizacja w tym fragmencie tańczy już swój układ, mając za nic szczegóły scenariusza (brawo!). W 6 minucie sytuacja na scenie ulega znaczącej dynamizacji. Jazz-rock in! Pot ścieka z ścian.

Pegasus. Pierwszy utwór na płycie, skomponowany przez basistę, nie może nie rozpocząć się od stosownego wprowadzenia Almeidy. Dużo melodii i rockowej ekspresji. Do tańca i do różańca! Rockowe riffy przerywane mikro eksplozjami sekcji dętej. Klasycy amerykańskiego hardcore punk mogliby się od nich uczyć biegłości w zakresie łamania struktur rytmicznych! Whaw! Gęsta rytmika, ekspresja zatopiona w rdzeniu kręgowym!

Amphibian Ardour. Saksofony i trąbka czynią piękne wprowadzenie. Sekcja wchodzi dynamicznie z gotującą się gitarą. Niewyczerpalne zasoby energii! Na tle tego szaleństwa, piękne pasaże trąbki, które wiją się pomiędzy uderzeniami bass and drums. Wyrazisty Almeida, błyskotliwy Dikeman (tu, jego najbardziej dosadna ekspozycja), świetny Maris! Rozgadana sekcja, która wiedzie tę kompozycję niemal do 10 minuty.

Zikr. Wraca tradycja. Piękna, chasydzka (?) melodyka, jak powiew świeżego wiatru od morza. Taniec, taniec aż po kres! Solowy alt, solowa gitara. Motyw przewodni powtarzany jak mantra.

Icarus. Zgrabny temat basisty, podany przez sekstet jak najbardziej kolektywnie. Tuż potem zadziorny walking basu, daje znak do synkopy podszytej swingiem! Melodyka sekcji, osadzona trwale w rdzeniu tej muzyki, znów kipi, nie dając chwili oddechu. Taniec, śpiew i zabawa do białego rana! I to zdecydowanie w estetyce traditional! Rockowa trawestacja ma i tu rację bytu, dając kolejny plus dodatni tej muzyce! Na finał odrobina pętli i zadziorów w rozgrzanych tubach, bez smutku i nostalgii, której moglibyśmy się spodziewać na ostatniej prostej. Brawo!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz